Dziś post inspirowany Waszymi postami. Bo chyba tak to już jest u nas, blogerów, że inspirujemy się nawzajem do pisania ;))) Tak więc Krystynka w Podróży zainspirowała mnie do nabycia całej łubianki truskawek i udokumentowania tego fotograficznie. Całą miskę pożarłam z cukrem i śmietaną (wiem, zabójstwo dla figury...) i wiecie co... zaraz idę sobie zrobić drugą ;))) Ale za to nie zjem kolacji ;) Przy pierwszym podejściu do zakupu, okazało się, że nie mam przy sobie portfela (co za zakręcony dzień), za drugim - że sprzedawca to sąsiad ze wsi i opuścił mi 2 zł na łubiance ;))) Tylko mam mu oddać koszyczek przy okazji. Tygrys woli koktajl z truskawek, Liwka w ogóle truskawek nie lubi... Moją ambicją będzie przekonanie jej do tych owoców w tym roku ;)
Dziś w przedszkolu był dzień otwarty dla rodziców. Mieliśmy okazję zobaczyć jak nasze dzieciaki się bawią. A bawiąc uczą. Było "myślenie matematyczne" i tak się tylko zastanawiam... czy ja nie pamiętam już swojego przedszkola, czy też nikt nie troszczył się aż tak bardzo o nasz rozwój intelektualny w tamtych czasach?
Potem pojechałyśmy do biblioteki :))) Wstyd się przyznać, ale dopiero dziś zapisałam się do naszej miejskiej biblioteczki i choć już dawno miałam to zrobić, to jednak inspirację zawdzięczam Jagnie. Dzięki, Jagna! Liwka jeszcze jest za mała na swoją własną kartę (wydają dopiero od 5-go roku życia, ale założyłam dla siebie i pożyczyłyśmy trzy książeczki... o pieskach oczywiście ;))) Książek u nas w domu dostatek... i zawsze był spory wybór do wieczornego czytania... ale czas już chyba na nowość w postaci biblioteki. Liwka oświadczyła pani, że kocha czytać książki: ))) No, prawie z dumy pękłam!!!
Co prawda pojechałam tam po Asnyka... ale czytać mam co (na razie), bo nabyłam ostatnio takie oto dwie pozycje ;)
W naszej bibliotece... zdziwiłam się niezmiernie. Miejsce malutkie... w tym samym budynku, co straż pożarna, niewielki pokoik... i choć obok wielkie przestrzenie, to gmina nie chce udzielić bibliotece więcej miejsca... Nawet gdybym chciała ofiarować książki... nie przyjmą - nie mają gdzie :((( Szkoda, że tak traktuje się w naszym kraju świątynie wiedzy...
W tej chwili czytam "Desperację".
Kocięta mają już prawie miesiąc i wyłażą już z budy. Kupiłam naszym kotom taką materiałową czerwoną budę i okazała się ona idealną porodówką dla Marysi :) Kocięta są trzy, jedno prawie czarne - podobne do Marysi, dwa biało - szare, wszystkie z niebieskimi oczami :))) Jedno chciałabym sobie zostawić (Tygrys trochę krzywo się patrzy, bo Stefan wciąż sika mu do papieru ściernego, tudzież wiadra z śrubami), ale dwa szukają dobrego domku... Gdyby ktoś z Was chciał... mógł pokochać takiego słodziutkiego kociaka ze Skarpy... to wiecie, gdzie mnie szukać ;)))
Ponieważ na zewnątrz było tylko 10 stopni, Tygrys rozpalił w piecu... i mięliśmy się grzać razem wszyscy pod kocem, najpierw pewnie oglądając "Top Gear", a potem może nawet jakiś horror (Ognista, ściągnęłam "Nienarodzonego"!), ale już dziesiąta wieczór, a Tygrys nadal w garażu... W międzyczasie wpadł kumpel, który też niedawno kupił dom i będzie go wykańczał :) Nawet nie wiecie jak bardzo kibicuję ludziom, którzy budują, wykańczają swoje domy...!
Lecę więc szybko pod gorący prysznic i do łózia... Jutro ostatni dzień pracy i weekendzik ;)))
czwartek, 29 maja 2014
wtorek, 27 maja 2014
Ziołowo - ogródkowo - majowo i ogród koczowniczy ;)
Poczułam dzisiaj, że jak czegoś nie napiszę, to się wykończę ;))) Szczerze jednak, im dłużej mnie tu nie ma, tym ciężej jest wrócić. Brakuje mi jednak tych kilku chwil tylko dla siebie, chwil dla poskładania myśli i pozytywnego nakręcenia się na przyszłość :) Kocham tą porę roku, kiedy wracam z pracy i jest jeszcze masa czasu i dnia, żeby zrobić coś "koło domu" :))) Na imieniny od męża dostałam fundusze na małe szaleństwo w szkółce roślin ozdobnych i zaszalałam, oj, zaszalałam, w piątek po pracy wróciłam w bagażnikiem pełnym krzaków :))) nabyłam wymarzoną od dawna żurawkę i tawułkę (dzięki za namiary, Amasjo!) i nawet świerka, który za 30 lat ma dorosnąć zaledwie do dwóch metrów :)))
Wszystkim pochwalę się niebawem, jak już zostanie wsadzone we właściwe miejsce, bo nasz ogród cierpi niestety na syndrom koczownika - rośliny koczują w jednym miejscu przez jakiś czas, a potem zmienia się koncepcja i trzeba je przesadzać ;))) No tak, przyznaję, to mnie ciągle zmienia się koncepcja - dziś mój a la romantic żywopłocik z bukszpanu zmienił się w zakątek bukszpanowo-paprociowo-żurawkowo-tawułkowy, a przy okazji odkryłam, że hortensje wsadzone tam w zeszłym roku jednak jakimś cudem odbiły i stałam się dumną posiadaczką dwóch hortensjowych sadzonek... które nie wiem jeszcze gdzie wsadzić, więc przekoczują lato w donicach ;)))
Ziółka obrodziły bogato: melisa i mięta dosłownie wypełzają z inspektu ;)))
Jest 21:43 a Tygrys jeszcze tnie coś boshem w piwnicy - tak oto wygląda nasz dzień, ja po 11 godzin w pracy (z dojazdami, wiec nie litujcie się nade mną zanadto ;))) ), Tygrys odwozi Liwkę i przywozi ją z przedszkola, a w międzyczasie ma parę godzin na swoją pracę w garażu. Potem tatusiuje na całego, gotuje dziecku obiadki, ale na szczęście Liwka jest już na tyle duża, że zajmie się sobą i Tygrys może jeszcze porobić co-nieco w garażu. W tej chwili robi podgrzewanie solarne wody własnej konstrukcji, układa kostkę pod domem, naprawia ze 3 auta i ma rozpoczęte pewnie jeszcze ze 3 inne projekty, które w tej chwili nie przychodzą mi do głowy ;)
Oprócz tego w pracy... w pracy niespodziewana niespodziewanka w postaci godziwej podwyżki :)))) ale też i więcej obowiązków i mieszkań do zarządzania... Będę miała "pod sobą" (hehe, jak to brzmi!) teraz prawie 100 mieszkań, a to wszystko dzięki koleżance, która stwierdziła, że odchodzi - oj nie mogła chyba podjąć lepszej decyzji ;)))
Koncepcja jednak, jak to koncepcja, ciągle ulega zmianie i ziemię koło tarasu wyścielimy chyba jednak agrowłókniną i wysypiemy korą. Nie jestem w stanie obrobić takich hektarów a przydałoby się czasem, dla rozrywki, zamiast z motyką grzbiet zginać, posiedzieć z kubkiem kawy na tarasie ;)))
Dziękuję wszystkim, którzy przedarli się przez moje ogródkowe wynurzenia i spokojnej nocy życzę :)))
Wszystkim pochwalę się niebawem, jak już zostanie wsadzone we właściwe miejsce, bo nasz ogród cierpi niestety na syndrom koczownika - rośliny koczują w jednym miejscu przez jakiś czas, a potem zmienia się koncepcja i trzeba je przesadzać ;))) No tak, przyznaję, to mnie ciągle zmienia się koncepcja - dziś mój a la romantic żywopłocik z bukszpanu zmienił się w zakątek bukszpanowo-paprociowo-żurawkowo-tawułkowy, a przy okazji odkryłam, że hortensje wsadzone tam w zeszłym roku jednak jakimś cudem odbiły i stałam się dumną posiadaczką dwóch hortensjowych sadzonek... które nie wiem jeszcze gdzie wsadzić, więc przekoczują lato w donicach ;)))
Ziółka obrodziły bogato: melisa i mięta dosłownie wypełzają z inspektu ;)))
Jest 21:43 a Tygrys jeszcze tnie coś boshem w piwnicy - tak oto wygląda nasz dzień, ja po 11 godzin w pracy (z dojazdami, wiec nie litujcie się nade mną zanadto ;))) ), Tygrys odwozi Liwkę i przywozi ją z przedszkola, a w międzyczasie ma parę godzin na swoją pracę w garażu. Potem tatusiuje na całego, gotuje dziecku obiadki, ale na szczęście Liwka jest już na tyle duża, że zajmie się sobą i Tygrys może jeszcze porobić co-nieco w garażu. W tej chwili robi podgrzewanie solarne wody własnej konstrukcji, układa kostkę pod domem, naprawia ze 3 auta i ma rozpoczęte pewnie jeszcze ze 3 inne projekty, które w tej chwili nie przychodzą mi do głowy ;)
Oprócz tego w pracy... w pracy niespodziewana niespodziewanka w postaci godziwej podwyżki :)))) ale też i więcej obowiązków i mieszkań do zarządzania... Będę miała "pod sobą" (hehe, jak to brzmi!) teraz prawie 100 mieszkań, a to wszystko dzięki koleżance, która stwierdziła, że odchodzi - oj nie mogła chyba podjąć lepszej decyzji ;)))
Krzewuszka kwitnie przepięknie, a mam jeszcze 2 małe sadzonki czerwonej :))) I chyba nawet wiem, gdzie je posadzę ;) Będzie pięknie!!!!
A te białe kwiatuszki to kwitnąca rukola. W życiu nie pomyślałabym, że rukola może tak pięknie i delikatnie kwitnąć, rukolę powinno się zeżreć zanim w ogóle zdążyła pomyśleć o kwitnięciu, ale nie podszedł nam jednak jej gorzkawy smak... i ostała, co by tak pięknie ucieszyć moje oko ;)))
W tle na zdjęciu kalarepka, "bączki" cebuli i koperek.
Tygrys zmajstrował mi mały inspekcik, który ustawiłam kolo domu, żeby nie musieć latać na drugą stronę Skarpy po nowalijki :))) Mam tam jeszcze sałatę, pietruchę i rzodkiewkę :)))
A koło tarasu całe łany kocimiętki :)))
Przed domem zaś zagon żagwinu :)))
Koncepcja jednak, jak to koncepcja, ciągle ulega zmianie i ziemię koło tarasu wyścielimy chyba jednak agrowłókniną i wysypiemy korą. Nie jestem w stanie obrobić takich hektarów a przydałoby się czasem, dla rozrywki, zamiast z motyką grzbiet zginać, posiedzieć z kubkiem kawy na tarasie ;)))
Dziękuję wszystkim, którzy przedarli się przez moje ogródkowe wynurzenia i spokojnej nocy życzę :)))
sobota, 17 maja 2014
Srawozdanie z dzisiejszego dnia, czyli o tym, jak cudownie wykurować się z tajemniczej choroby i jak fajnie jest dotrzymywać słowa i sprawiać innym radość. Oraz o Wiśle, co wylewa...
Oj, kochani gdybym wiedziała, że tyle zamieszania zrobię tym hasłem na Pełnoletniej... Ale już tak musi być: hasło jest, notka długa i oczyszczająca napisana i niech już tak zostanie... interia do intymnych, głębokich przemyśleń, blogspot na pierdółki ;) Niektórych rzeczy po prostu nie mogę już dłużej pisać na forum publicznym. A szkoda :( Istnieje jednak szansa, że kiedyś, prędzej, czy później się to zmieni, i znów będę mogła szczęśliwie pisać publicznie na pełnoletniej. A tymczasem...
Lekarstwo na zatoki chyba naprawdę zaczyna działać! Po tygodniu faszerowana się polopiryną, Ferwexem, a w końcu nawet Gripeksem, olśniło mnie nagle (wczoraj), że najprawdopodobniej mam jednak chore zatoki! Że też wcześniej na to nie wpadłam!!! Wczoraj pojechałam więc do apteki po trzeci zestaw leków.... i mam nadzieję, że już jutro będę mogła ogłosić cudowne ozdrowienie :))) A wyzdrowieć muszę, bo od poniedziałku: ja do pracy, Liwcia do przedszkola - koniec chorowania!!!
A moje plany spędzenia soboty w domu i kurowania się spełzły na niczym... Przyjechali teściowie, Artek robił cośtam Jankowi przy aucie, a my z Liwką i teściową pojechaliśmy do tych ludzi, którzy w styczniu znaleźli naszego Pająka... co by zawieźć im obiecanego, małego szczeniaczka - pająkowego braciszka :))) Tym dzieciakom tak było Pająka żal, kiedy go zabieraliśmy, że zapytałam, czy nie chcieliby takiego samego szczeniaczka, jeśli urodzi się na wiosnę... A oni chcieli, bardzo! Szczeniaczki przyszły na świat u teściów jakoś koło lutego/marca. I dziś właśnie obietnicy dotrzymaliśmy! To naprawdę dobrzy ludzie i szczeniakowi będzie tam jak w niebie... Wiem o tym :)))
Przed przekazaniem Clarksona (tak tymczasowo nazwaliśmy małego) nowej rodzinie, strzeliłam słodziakowi parę fotek:
Chociaż przewidywałam, że raczej dobrze mi to nie zrobi... pojechałyśmy jeszcze na most na Wiśle, zobaczyć rozlaną rzekę... Niestety, było tak pochmurnie, że nic nie wyszło ze zdjęć :( Ale myślę, że Liwcia zapamięta to do końca życia :) Czasami zaskakuje mnie jakimiś szczegółami jeszcze z Irlandii, a wyjechaliśmy stamtąd kiedy skończyła zaledwie 3 lata! Może jutro uda się jeszcze podjechać na zdjęcia. Podobno fala powodziowa ma dojść dopiero jutro do Sandomierza, więc pozom wody chyba jeszcze się podniesie... ale do przelania wałów jeszcze daleko!
Tak czy inaczej: "Wisła wylała, będzie pogoda" - stwierdziła teściowa i wiecie co: wierzyć, czy nie wierzyć ludowym przepowiedniom, miała rację! Od jutra piękna pogoda, od połowy tygodnia nawet upały :))) I za to właśnie kocham Polskę!
Lekarstwo na zatoki chyba naprawdę zaczyna działać! Po tygodniu faszerowana się polopiryną, Ferwexem, a w końcu nawet Gripeksem, olśniło mnie nagle (wczoraj), że najprawdopodobniej mam jednak chore zatoki! Że też wcześniej na to nie wpadłam!!! Wczoraj pojechałam więc do apteki po trzeci zestaw leków.... i mam nadzieję, że już jutro będę mogła ogłosić cudowne ozdrowienie :))) A wyzdrowieć muszę, bo od poniedziałku: ja do pracy, Liwcia do przedszkola - koniec chorowania!!!
A moje plany spędzenia soboty w domu i kurowania się spełzły na niczym... Przyjechali teściowie, Artek robił cośtam Jankowi przy aucie, a my z Liwką i teściową pojechaliśmy do tych ludzi, którzy w styczniu znaleźli naszego Pająka... co by zawieźć im obiecanego, małego szczeniaczka - pająkowego braciszka :))) Tym dzieciakom tak było Pająka żal, kiedy go zabieraliśmy, że zapytałam, czy nie chcieliby takiego samego szczeniaczka, jeśli urodzi się na wiosnę... A oni chcieli, bardzo! Szczeniaczki przyszły na świat u teściów jakoś koło lutego/marca. I dziś właśnie obietnicy dotrzymaliśmy! To naprawdę dobrzy ludzie i szczeniakowi będzie tam jak w niebie... Wiem o tym :)))
Przed przekazaniem Clarksona (tak tymczasowo nazwaliśmy małego) nowej rodzinie, strzeliłam słodziakowi parę fotek:
Szczeniak z Pająkiem :))) Bracia! |
Strzeliłam tez fotę innemu słodziakowi, jak śpi ;)))
Ach, te rzęsy!!!
I słodziakom dwóm :)
Chociaż przewidywałam, że raczej dobrze mi to nie zrobi... pojechałyśmy jeszcze na most na Wiśle, zobaczyć rozlaną rzekę... Niestety, było tak pochmurnie, że nic nie wyszło ze zdjęć :( Ale myślę, że Liwcia zapamięta to do końca życia :) Czasami zaskakuje mnie jakimiś szczegółami jeszcze z Irlandii, a wyjechaliśmy stamtąd kiedy skończyła zaledwie 3 lata! Może jutro uda się jeszcze podjechać na zdjęcia. Podobno fala powodziowa ma dojść dopiero jutro do Sandomierza, więc pozom wody chyba jeszcze się podniesie... ale do przelania wałów jeszcze daleko!
Tak czy inaczej: "Wisła wylała, będzie pogoda" - stwierdziła teściowa i wiecie co: wierzyć, czy nie wierzyć ludowym przepowiedniom, miała rację! Od jutra piękna pogoda, od połowy tygodnia nawet upały :))) I za to właśnie kocham Polskę!
niedziela, 11 maja 2014
Maj...
niedziela, 11 maj 2014, 17:02 |
Jak dobrze, że już maj. I to już prawie połowa maja - nie mam pojęcia kiedy uciekł nam cały kwiecień i nawet majówka. Świat pędzi, a ja wraz z nim... a może to on próbuje nadążyć za mną? Więc jest mu raczej bardzo ciężko ;) Po 11 godzinach wracam z pracy do domu, szybka kawa z mlekiem, robocze spodnie i lecę podlewać pomidory w tunelu, kopać w ogródku, sadzić, plewić, pić nastepną kawę u sąsiadów (albo i coś mocniejszego), siedzieć z sąsiadami na schodach naszego domu i słuchać żabiego chóru na tysiąc głosów, kąpać Liwcię, robić wieczorne kakao, a w końcu kłaść się spać... Czas biegnie byt szybko, biegnę ja, biegnie życie, kiedy przyjdzie mi zatrzymać się w tym pędzie? Kwiecień to był trudny miesiąc, a zarazem minął jak sen. Tata odszedł tak szybko, tak cichutko... że aż ciężko w to uwierzyć... że już go nie ma. Ale nie traktuję tego, jakby naprawdę go nie było. Bo on jest. Dwa metry pod ziemią, spokojny, wolny od smutków tej ziemi... Na Ostatnim Pożegnaniu widziałam go w trumnie, szóstego dnia po śmierci... ubranego w najlepszy, granatowy garnitur... i nie potrafię zapomnieć tego widoku. Mama włożyła mu do rąk bukiet niezapominajek. I choć taki widok może wydawać się straszny... i choć wiem, że go nigdy nie zapomnę... to jednak jego wspomnienie w jakiś dziwny, niesamowity sposób napawa mnie spokojem. Bo wiem, że Tacie jest już dobrze. Jest wolny. Śnił mi się. Śniło mi się, że byliśmy wszyscy razem, ja, on i mama, gdzieś daleko od domu, gdzieś, gdzie mięliśmy być już na zawsze. Szykowaliśmy Wigilię, wyjmowałam z zamrażarki uszka i pierogi z kapustą i grzybami, i wiedziałam, że już rok minął od poprzedniej Wigilii, a jednak tak szybko ten rok minął, że pomyślałam, że reszta życia też przeminie nam tak szybko. Zachciało mi się płakać... To raczej był "mój" sen, tata nie przyszedł do mnie, tak jak sobie wyobrażałam, że być może przyjdzie, ale na pewien sposób, był to jednak pocieszający sen. Może mówił o tym, żeby korzystać z życia, póki trwa? A może podpowiadał, że wiele jeszcze różnych, szybko przemijających żyć przed nami? Wracając z pracy, na przystanku dojrzałam książkę za oknem kiosku. "Zmarli mówią". Zatkało mnie. Szybkie spojrzenie na okładkę i już wiedziałam, że to nie to, o czym w pierwszej chwili pomyślałam... Ale trafiłam na autobiografię jasnowidza. 19,90 i książka była moja :) Wciągnęła mnie niesamowicie. Napisana prostym językiem, wspomnienia prostego, choć jakże niezwykłego człowieka. I kolejny, pocieszający dowód na to, że po śmierci nie umieramy cali... że coś po nas zostaje... Czasami mam wrażenie, że wszystkie istnienia na ziemi, to jeden byt wielki i nieskończony... z którego zostajemy oderwani na ten krótki moment trwania naszego życia. Co środę zapalam świeczki. W piątek minie miesiąc... Na blogu będzie szaro dopóki będę w żałobie. Co prawda, żalobę nosi się w sercu... i nie będę przez bity rok latała w czarnych ciuchach. Ale wciąż jeszcze czuję, że tak trzeba. Zachmurzyło się i właśnie zaczęło padać... |
ognista (gość) niedziela, 11 maj 2014, 17:36 |
maj zdecydowanie za szybko przemija..... ja już nawet nie staram isę nadążać podziwiam cię po 11 godzinach pracy ty jeszcze jesteś w stanie zasuwać w ogródku i spotykać się z sąsiadami i sąsiadkami ja zaś pracuję o połowę mniej niż ty i stale jestem wyczerpana......nawet budzę się wyczerpana |
Magdalena88 (gość) niedziela, 11 maj 2014, 20:29 |
Ciężkie to nasze życie młodych, zapracowanych matek... Bo czas nieubłaganie ucieka... Cieszę się że znajdujesz ukojenie grzebiąc w ziemii :) A akumulator mam dobry tylko auto stare :P Pozdrawiam |
asior1122 niedziela, 11 maj 2014, 22:02 |
To był ciężki czas dla Ciebie dla Twojej rodziny...I może lepiej, że czas tak szybko biegnie...Ja też nie mogę uwierzyć, że już połowa maja...U mnie też pada potem jest przerwa na słońce i znowu leje....2 książki Jackowskiego przeczytałam jednym tchem...Coś w tym musi być....Nie wierzę, że po nas nic nie zostaje... Mimo pogody w kratkę i huśtawki nastrojów życzę Ci udanego tygodnia i pięknej pogody.... Pozdrawiam ciepło pani X |
iw-nowa (gość) niedziela, 11 maj 2014, 23:17 |
Kwiecień i dla mnie był bardzo trudny, chociaż nie miałam aż takich przeżyć, jak Ty. Myślę, że takie sny, zainteresowania, układanie tego smutku w sobie to niezbędny element poradzenia sobie z sytuacją... ściskam! |
papillon21 (gość) niedziela, 11 maj 2014, 23:31 |
Może dobrze że czasu nie masz, że gonisz w piętkę...może dobrze, bo mniej czasu na myśli, na ropamiętywanie..... |
Anna (gość) poniedziałek, 12 maj 2014, 11:54 |
Bardzo interesująca stonka! Gratulacje! ;) |
piboha (gość) poniedziałek, 12 maj 2014, 17:32 |
Ja mojego Tatę wspominam uśmiechniętego i szczęśliwego, kiedy sie uśmiechał robił się bardzo przystojny i miał szczerze zniewalający bardzo czuły uśmiech!!! Nasze życie w dzieciństwie różnie wyglądało, ale kochał nas bezwarunkowo, a za wnuczkami w ogień by wskoczył! Też go pamiętam z dnia pogrzebu, podeszłam i zrobiłam znak krzyża na Jego czole, było mi to bardzo potrzebne. Jednak jestem pogodzona z tym widokiem oraz z Jego śmiercią, według tego, w co wierzę, jest teraz tam, gdzie szczęścia jest bezmiar i wierzę, ze właśnie taki szczęśliwy jest nadal, jak go pamiętam! Ostatnio przekonałam się, że nie mam żadnego żalu ani ukrytych ran we wspomnieniach z nim związanych, więc wszelkie szare wątpliwości odrzuciłam w niepamięć. Czasem jest mi tylko smutno, że tak nagle odszedł, że Madziulka była bardzo malutka, że praktycznie go nie pamięta. Czasem łezka na cmentarzu puści mi się z oka, ale najczęściej śmiejemy się i wspominamy jego żarty i ten cudowny uśmiech! Kocham Go, na równo ze wszystkimi innymi, którzy są w mym sercu :) |
sarawalsh wtorek, 13 maj 2014, 00:23 |
Przyjmij prosze szczere kondolencje.Wlasnie przeczytalam o Twoim tacie...Pierwszy rok jest najtrudniejszy ale pocieszajacy jest fakt ze Twoj tata jest juz wolny od cierpienia.Trzymaj sie! |
Pellegrina (gość) wtorek, 13 maj 2014, 16:08 |
Żałoba nie tylko w sercu, bo i w ciele i w otoczeniu też. Był okres, że dużo czytałam o tym, co po śmierci a teraz przestałam. Wierzę, że nasza energia czy dusza, wróci do źródła ale nie ma prostej i czytelnej komunikacji między zasłonami i to co naprawdę, pozostanie tajemnicą. Moje dzieci też tak pracują jak Ty, ciągle w biegu, ciągle w niedoczasie, bardzo mi Was żal ale chyba nie ma na to rady. Cierpliwości i spokoju życzę. |
amasja (gość) środa, 14 maj 2014, 11:10 |
Masz rację, moja droga. żałobę przeżywa się wewnątrz siebie i nosi w sercu. ten sen to raczej projekcja z przeszłości. i myślę tak jak Ty. że tato daje Ci znak, że 'tam' jest mu dobrze, że czuwa nad Wami i, że tu na Ziemi macie być szczęśliwi. tego się trzymaj. i staraj się nie płakać, bo łzy trzymają duszę na ziemskim padole i nie pozwalają jej odejść w światłość i wieczny spokój. maj to mój ulubiony miesiąc:) w żadnym innym zieleń nie jest tak zielona, a deszcz tak przyjemny...nie kwitną konwalie, bzy, kasztany... przytulam:))) p.s. te krzaczki to.. tawułki, moja droga:). jak tylko będę w domu dopytam dokładnie co to za odmiana:) |
mychazielona czwartek, 15 maj 2014, 12:04 |
Uwielbiam Maj dziś gdy pada deszcz siedzę na balkonie i popijam kawusie i spoglądam na bez który kwitnie w ogrodzie , to sa dla mnie najpiękniejsze chwile bo natura sama w sobie to piękno;-) Twój Tata jest i zawsze będzie siedzial kolo ciebie na tarasie na schodach gdzie kolwiek będziesz zawsze ci których kochamy są z nami i na pewno będzie przy tobie w ważnych chwilach ;-) pozdrawiam cieplutko i uśmieszek zostawiam;-) |
Subskrybuj:
Posty (Atom)