Zdecydowanie za mało tutaj piszę :(( Nie mam czasu, po pracy masa zajęć dokoła domu, a tygodniowy urlop spędziliśmy w Tropei. :) "Joyland" dosłownie pochłonęłam i teraz wessała mnie (dosłownie tak to można nazwać, wessało i nie mogę się oderwać!!!) "Gra o tron". Książka jest zdecydowanie sto razy lepsza niż serial. A im więcej czytam, tym więcej chce mi się pisać. Problem w tym, że nie mam kiedy pisać :/ I kółko się zamyka. Czytam co prawda tylko w tramwajach, ale i tak w ciągu tygodnia pochłonęłam ponad 200 stron "Gry o tron", a po powrocie z pracy jeśli akurat nie maluję jakiegoś żelastwa (typu barierki, huśtawka… itp) to mnie nosi, bom wpadła w nowy nałóg robienia 10 000 kroków dziennie :) Zainstalowałam krokomierz i jak tylko mogę, śmigam po okolicznych wsiach z psem lub nawet z Liwką i zastanawiam się tylko dlaczego matka natura, stworzyła nam taką krótką dobę??? O tym wszystkim będzie mowa w następnych notkach, a dziś chciałabym podzielić się z wami
moim osobistym przewodnikiem po włoskiej Tropei :)
Na porządnych wakacjach nie byliśmy od 7 lat. Byliśmy wtedy
w Maladze (Hiszpania), a Liwka miała niespełna roczek ;) Po 7 latach głód
podróżowania okazał się zbyt silny i zaczęłam przeglądać ceny
biletów... bez wielkiej nadziei na znalezienie jakichkolwiek tanich lotów w środku sezonu. Wszystko wyszło bardzo spontanicznie ;) Najpierw wyszukałam kierunek
Malaga. Bilety dla 3 osób w obie strony prawie 3 tys. zł. Nie stać nas na takie
szaleństwa… Ale gdzie jest jeszcze
ciepło o tej porze roku? Wybrałam kierunek Włochy. Miedzy lotniskami w Neapolu,
Bolinii i Pizie wyskoczyła też Lamezia. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam nawet co to jest i gdzie to jest ;))) To nowy kierunek uruchomiony z lotniska w Krakowie dopiero od
marca. Sprawdziłam na mapie. Południowe Włochy. Kalabria. Morze Tyreńskie. A
bilety po 150 zł :))))
Nie
panowaliśmy tak naprawdę takich wakacji w tym roku i nigdy nawet nie sądziłam, że kiedykolwiek polecimy
do Włoch. A jednak!
Raz na siedem lat się człowiekowi należy! I tym sposobem na początku lipca wylądowaliśmy Lamezii.
Naszym celem była Tropea. Cudna miejscowość położona na zachodnim wybrzeżu południowych Włoch.
Z lotniska w Lamezii biały autobus (Coach bus) kursuje dosłownie co 10-15 minut na dworzec kolejowy Lamezia Terme (Stazione Lamezia Terme Centrale). Przystanek
jest po prawej stronie od wyjścia z terminalu, a bilet kosztuje 1,50 euro od
osoby. Dzieci nie płacą. Dojazd z lotniska na stację trwa około 5 minut. Na dworcu
kupiliśmy bilety posługując się łamaną "włoszczyzną” w stylu „due biglietti
adulto, uno bambino, Tropea, prego. Grazie”(podsłuchaliśmy co mówią w okienku Polacy w kolejce przed nami). Uwierzcie, zaśmiewaliśmy się do rozpuku, a pani
w okienku kasowym z nami :)
W sumie teraz nie pamiętam już co nas tak strasznie rozbawiło, ale próby
dogadania się z rdzennym Włochem po włosku – bezcenne :) Wiedzieliście, że kąpiel po włosku to bagno?
Zabytkowe miasto na skale. Turkusowe morze. Piękne plaże. Tajemnicze plaże w zatoczkach dostępne tylko od strony morza. Zachód słońca nad wulkanem. Tanie bilety lotnicze.
Tanie bilety!!!! (przynajmniej na razie)
Polecam :) :) :)
Najsłynniejszym chyba zdjęciem Tropei krążącym po necie jest to właśnie zdjęcie poniżej. I tak naprawdę to wygląda :) W Tropei jest wiele plaż, ale ta główna, najpiękniejsza położona jest blisko skały na której stroi sanktuarium Santa Maria dell'Isola |(za zdjęciu po lewej stronie ) pod skałami na których jakiś olbrzym postawił kamienice, jak zabawki. Wciśnięte jedna koło drugiej, wiszą nad przepaścią, a wśród murów krążą jerzyki. Wystarczy podnieść głowę, aby zachwycić się tym widokiem. Nie mogłam przestać fotografować :)
http://www.comune.tropea.vv.it/ |
Zachód słońca oglądany z punktu widokowego w sercu Tropei (z
którego zresztą schodzi się w dół na plażę) to podobno obowiązkowy punkt
programu. Zrobiłam ze sto zdjęć i uwierzcie mi – gdy słońce wreszcie zaszło... ludzie
klaskali. To był magiczny moment. Słyszeliście kiedyś, żeby ludzie oddawali hołd
w ten sposób czemuś tak zwykłemu i codziennemu jak zachód słońca? W tych
oklaskach było coś pierwotnego – zachwyt człowieka nad podstawowymi prawami
przyrody, jakby w czci oddawanej pradawnym bóstwom… Czary :)
W tle czynny wulkan Stromboli. Jakoś akurat nie chciał wybuchnąć ;)))
Na wyspie znajduje się małe miasteczko, mieszka tam około 600 ludzi i kończy się tam tytułowa wyprawa opisana przez Julisza Verne'a w książce pt; "Podróż do wnętrza ziemi".
Z Tropei organizowane są na Stromboli wycieczki statkiem, koszt to około 35 zł za osobę dorosłą i 25 euro za dziecko. Spędza się miłe popołudnie w miasteczku położonym na lawie wulkanicznej, a później opływa wulkan podziwiając rozżarzoną lawę spływającą do morza i groźne wybuchy. Szkoda tylko, że druga część zdania rozpoczynająca się od "podziwiając" to niestety tylko chwyt marketingowy....
Sanktuarium Santa Maria dell'Isola.
Samo miasteczko bardzo klimatyczne i magiczne, można wędrować
jego uliczkami całymi godzinami przysiadając od czasu do czasu w jakiejś knajpce na pikantne
anrancini – włoskie kulki ryżowe i docierając co jakiś czas do brzegu klifu aby
podziwiać morze ze skały pomiędzy stojącymi nad brzegiem przepaści kamienicami.
Na koniec pozostawiam najlepsze – czyli plażę i cudowne
turkusowe morze. Woda naprawdę ma tu tak niesamowicie niebieski kolor, że aż
niebieścieją oczy (cokolwiek miałoby to dla was znaczyć). Włosy zjaśniały mi na plażowy blond, skóra
przybrała brązowy kolor i nawet udało nam się nie spalić J Gdy pierwszy raz przyszliśmy
na plażę pierwszego wieczoru w dniu przyjazdu i weszliśmy do morza tylko do
kolan, za każdym uderzeniem fal owijała
nas fala ciepła płynąca od morza. To było niesamowite J Jeszcze nigdy nie pływałam w
tak ciepłej wodzie (z wyjątkiem tego dnia pod koniec zeszłego lata w
Kryspinowie, kiedy woda miała chyba ze 30 stopni i była cieplejsza niż powietrze).
Woda jest krystaliczne czysta i widać na parę metrów w głąb.
Okularki do nurkowania niezbędne! Nie ma tam rafy, ale widzieliśmy różnokolorowe
rybki i kraby a Liwka tonami znosiła najpiękniejsze kamienie ;)
Po plaży wędrują niestrudzenie handlarze oferując dosłownie
każdy rodzaj badziewia, oprócz tego co naprawdę przydałoby się na plaży, czyli
wody i lodów. Na długich kijach noszą całe kramy z plastikowymi i dmuchanymi
zabawkami, wszelakimi rodzajami szmat, chust i ręcznikowo plażowych, okularów
przeciwsłonecznych, sukienek, selfie - sticków a nawet etui do telefonów… Pani
od „massazie” nagabywała mnie co 10 minut, żebym sobie dała wymasować plecy –
pod koniec pobytu uciekałam do wody kiedy tylko pojawiała się w zasięgu wzroku
;) Dopiero po paru dniach zdałam sobie sprawę, że pani od „massazie” nie jest
jedna, tylko jest ich trzy, podobnych do siebie, skośnookich, czarnowłosych Tajek
w kapeluszach. Zmasowany atak!!!
Polecam szczególnie małą wyprawę na plaże dostępną tylko od strony morza, widoczną na drugim zdjęciu od góry w tym poście. Zdjęcia z wnętrza zatoczki poniżej. Można tam dopłynąć morzem (ja dla bezpieczeństwa i komfortu psychicznego z Liwką na materacu) i jest to wycieczka naprawdę dla każdego. Większe hardkory mogą spróbować podejść skałą, a później chlupnąć z 5 metrów wysokości do wody. Liwka napatrzyła się jak skaczą i też tak chciała, ale że dopiero co załapała na tym wyjeździe jak się pływa bez rękawków, nie mogła niestety tego jeszcze zrobić. Może jeszcze wrócimy tam kiedyś poskakać do wody?
Piasek jest gruby, złocisty, w wodzie sporo kamyków i
znaleźliśmy tylko jedną połówkę ułamanej muszelki.
Małże i inne podwodne żyjątka....
Na półce skalnej zalewanej przez morze pod skałą z
sanktuarium.
Ja naprawdę na tych zdjęciach w żaden sposób nie podkręcałam tej niebieskości :)
No i skusiłam się i kupiłam od pana z czekoladową skórą szmatę w kolorze fioletowym, a jakże ;)
Jako nieuleczalna maniaczka szamponów, zrobiłam na pamiątkę chociaż zdjęcie kosmetyków z serii Garniera. Mają zupełnie co innego niż u nas... i chętnie bym się z włoskim asortymentem zamieniła... W bagażu podręcznym nie mogłam przewieź ani jednego szamponu z mleczkiem albo chociaż wodą kokosową :(
A na koniec kot spod kościoła w centrum Tropei. Bywał tam codziennie, często z miską karmy lub kawałkiem kebaba na plastikowym talerzyku podsuniętym pod pysk. Koty mają tam całkiem inne, mniejsze, z małymi główkami. Nasz Pysiek by rządził ;)
Dla cierpliwych kilka bezcennych porad na koniec:
- Nie wrzucajcie kartek do skrzynki pocztowej koło kościoła. Nie dojdą. EDIT: Dojdą, ale dopiero po 3 tygodniach ;-P
- Bilety na pociąg trzeba skasować na stacji koło maszyny do kupowania biletów. Wydrukowany bilet wsunąć w szczelinę bardzo głęboko (te małe drukowane przez maszynę są naprawdę małe i ma się wrażenie, że wpadną do środka, ale bez obaw) i przesunąć zdecydowanym ruchem z prawa na lewo aż usłyszycie charakterystyczny zgrzyt (dużych nie trzeba przesuwać). Brak skasowanego biletu to kara 20 euro od osoby, a konduktorzy kursują po przedziałach jak stada pędzących imadeł... Nie warto ryzykować :) Nasz konduktor miał żonę Polkę i wygonił nas do przedziału klimatyzowanego. Chciałam mu powiedzieć "kocham cię" (na pewno by zrozumiał), taka mu byłam wdzięczna, ale sobie poszedł. Tygrys za to zszedł prawie na zawał pędząc z pociągu przez całą stację do kasownika i z powrotem we włoskim upale. Uniknijcie tego. Skasujcie zawczasu bilet ;)
- W Tropei na stacji nie wierzcie automatowi do biletów, że przyjmuje monety. Kłamał. Płatność tylko kartą.
- Ostatnią noc przed odlotem do Krakowa musicie niestety spędzić w Lamezii. Po prostu nie ma tak wczesnego kursu pociągu, żeby być w stanie zdążyć na samolot. Polecamy mały hotelik Piccollo, zaraz koło stacji w Lamezii (dostępny przez Booking.com). Wokół knajpy i pełno sklepów z chińskim badziewiem. Nie zanudzicie się a rano biały autobus zawiezie was z powrotem na malutkie lotnisko. A tak by the way... właściciel małego baru za hotelikiem też ma żonę Polkę ;)
Fantastyczna okazja Wam się trafiła, a i destynacja turystyczna niczego sobie :)
OdpowiedzUsuńI ja mam problem z brakiem czasu. Chęci do pisania na blogu miałam, jedynie okazja nie sprzyjała. Teraz na szczęście jestem już na urlopie, więc plan jest taki, by zakasać rękawy i nadrobić zaległości.
O co chodzi z tymi szamponami Garniera? Aż takie świetne są? Miałam ostatnio u siebie koleżankę z Polski i jak poszła ze mną do Tesco, zobaczyła podobną półkę z nowościami wśród szamponów Garniera, to zaczęła jęczeć z zachwytu. Kupiłyśmy ten przezroczysty, kokosowy. Koleżanka wyjechała, a szampon pozostał. Umyłam nim włosy dwa razy, muszę przyznać, że bardzo ładnie pachniały po myciu. I nie mów, że kosztował tylko dwa euro, bo u nas taka przyjemność to 5.50!
Pozdrowienia z Irlandii :)
Z wielką przyjemnością bym pojechała ale... trochę nas dużo i nagle robią się zupełnie inne koszta :/ Ale może kiedyś?
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)))
O ja! Po prostu cudownie! Super przygoda. Taka spontaniczna :)
OdpowiedzUsuńTam akurat nie byłam ale jakbym była bo przypomina to i Cypr i Kretę i Maroko i Tunezję a nawet Egipt. Wszędzie tam błękit wody i nieba, skaliste wybrzeża, piaszczyste plaże. Ale tak tanio nigdy nie latałam, to znak czasów. I dobrze. Bardzo.
OdpowiedzUsuńJejciu, jak tam pięknie... i zazdraszczam strasznie urlopu, my byliśmy na 2 dni w Krakowie, pokazać Małemu trochę miasta, a nie tylko na tej naszej wsi. Ale obiecałam sobie, że będę zbierać na "za rok" i pojedziemy gdzieś w naprawdę fajne miejsce. O.
OdpowiedzUsuńPo tylu latach należały się Wam porządne wakacje:) Wybraliście piękne miejsce! Piękne zdjęcia i fajna lekka relacja z poczuciem humoru:) no i mnóstwo emocji, wrażeń i wspomnień na lata. Też niedawno wróciliśmy z Włoch, co prawda z innego miejsca ale o wielu 'rzeczach' wiedzieliśmy z przygotowań do wyjazdu, np. to o kasowniu biletów:) Kosmetyki też mnie kręcą ale jednak kuchnia bardziej;) gdyby jeszcze wszystko nie szło mi tak szybko w boczki to byłoby cudownie!
OdpowiedzUsuńZ następnym wyjazdem nie czekajcie tak długo:)