wtorek, 12 grudnia 2017

Zima na Skarpie. Ogród pod śniegiem i zimowe róże.

Śnieg już dawno stopniał, ale zdjęcia na pamiątkę zostały :) Ach, piękny był ten nasz listopadowy śnieg :) Aparat mam niestety teraz kiepski. Zdjęcia robione cyfrowa głupawką, bo mój kochany stary Canon  ma coś chyba z obiektywem, który niestety nie ostrzy już tak jak dawniej. Tak więc zdjęcia nie są takie, jak bym chciała... ale dobre i to ;)

Rosną te krzaczory, rosną... Ogródek iglaczkowy pod domem musiałam na jesień przerzedzić z wyrośniętych jałowców, które akurat jak ulał przydały się przy bramie ;) A Tygrys się śmiał, że na jesień tradycyjnie krzakom nogi rosną ;)))

Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam te złote, a później brązowe liście buków, otrzymujące się przez całą zimę do późnej wiosny. Urozmaicają bardzo szaro-zielony krajobraz złożony z iglaków.



Późna jesień, pierwszy śnieg, a róże nadal kwitną.... 
W tym roku dorobiłam się nareszcie białej róży przed tarasem, a ta różowa też jest nowa.


Świerki na Skarpie urosły niesamowicie. 


Przed garażem Tygrysa żywopłot z sosen i buków, popracować nad nim muszę ;)


Oszronione gałązki - zawsze mega piękny widok :)


No i trawy ozdobne:) KOCHAM!!!! Miskanty porozsadzałam na jesieni, mam nadzieję, że się przyjmą....


Kiedyś parę lat tm,u przyśniło mi się, że kupowałam iglaki w szkółce. Następnego dnia pojechałam do szkółki i je kupiłam ;) Teraz są takie. Kto mi teraz powie, że sny się nie spełniają??? Hehehehe :)


Najazd Tygrysa za sosnami Obiecane mam, że na wiosnę przestawi go w inne miejsce, a ja tam wsadzę sobie 2-3 sztuki czereśni :)


Tuje dostaliśmy od teściów. Bardzo w tym roku urosły. Bardziej z przodu berberysy, nie widać ich za bardzo, bo są pod śniegiem. Moja duma - wyhodowane przeze mnie od nasionka :) Tylko jeden jest ze szkółki i on właśnie najsłabiej rośnie....


Świerk srebrny po prawej dostalismy w prezencie ślubnym. Bardzo długo chorował i myślałam, że jest karłowaty... ale jednak chyba nie jest ;) Reszta świerków srebrnych w rządku pod siatką było kupione na Allegro jako malutkie sadzonki po (o ile mnie pamięć nie myli) 1,40 zł sztuka ;) Największy ma już ze dwa metry i teraz dopiero zaczną się przyrosty!


Żółty krzaczek po prawej odbił z uschniętej tui przesadzonej tutaj z działki w K.  i jest piękny :) Po lewej "skalniak" Tygrysa usypany na szambie, który skończyłam robić dosłownie przed pierwszym śniegiem. Mamy na nim jak na razie tylko 4 kamyczki ;) Wiem, nic nie widać, bo wszystko jest pod śniegiem - może i lepiej ;)




Teraz kiedy pokazałam już skarpę, obiecuję jakiś ciekawszy post ;)

czwartek, 23 listopada 2017

Listopadowo - myślowo.

Dziwny jest ten czas.

Niby życie poukładane, bez zmian, a jednak jakby niepoukładane... I tyle się dzieje...
Dorwałam stary pamiętnik, jeszcze z liceum... i wspominam :) I wydaje mi się, że fajnie wtedy miałam...  I ciekawa jestem czy Liwka będzie mieć podobne dylematy, czy podobnie będzie znosić to całe dojrzewanie... Na szczęście w wielu aspektach nie jest taka jak ja. Ja- trudno nawiązuję kontakty, ona na odwrót :) Oby jej się to nigdy nie zmieniło, bo z moim charakterem ciężko jest żyć... Przeniosłam się w czasy 16-17 lat, wyjazdów na działkę w K., spacerów z psem...W moim życiu brak mi teraz po prostu spokoju. Żeby mieć choć chwilkę dla siebie. Usiąść. Ponudzić się. Popisać :) Już dawno zapomniałam co to wolny dzień, taki w którym ani prania ani gotowania nie ma. Ba - taki w którym choćby ciągłej gonitwy od zadania do zadania nie ma... Ze szkoły też zadań tyle Liwka przynosi, cała klasa obrywa za niegrzecznych i czy to wychowawcze jest? Ja tego tak nie widzę....

Wczoraj na wywiadówce spędziliśmy prawie dwie godziny. Uszy mi spuchły od słuchania, jacy to chłopcy są niegrzeczni, jeden nawet drugiego w klasie dusił (!!!). I to dwa razy! Następnym razem na zebranie Tygrys idzie ;))) A ja widzę, że jak rodzice w domu nie wychowają, to już szkoła żadnej mocy w tym zakresie nie ma. Żadnej...

Momentami tęskni mi się do Taty... Na serio. Taki rozrabiaka był... dowiedziałam się wielu rzeczy, które matka ukrywała i udawała, że nic o nich nie wie... A o ilu jeszcze nie wiem i nigdy się nie dowiem? Czy to ważne? Poznałam swojego drugiego brata (!!!), szok prawdziwy, ale wiem, że kiedyś przeżywałabym to o wiele bardziej. Teraz spłynęło po mnie jak po kaczce. Nawet w nocy spąłam jak zabita :) Nic nie zmieniło się moje podejście i wspomnienie taty... Pojechałam na grób, kupiłam kwiaty, zapaliłam świeczki, wyrwałam chwaściory. Szkoda tylko, że reszta jego dzieci grobu nie odwiedzi... Mają go gdzieś. I w sumie trudno się nie dziwić, szczególnie Jurkowi. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie. No i teraz chyba ją gdzieś tam mam, tylko, że tak naprawdę jej nie mam...

Wrócić na chwilę do tych dni, gdy po zapisaniu paru stron w pamiętniku mogłam wyjść do dużego pokoju i był tam zdrowy tata, była mama, wyjść na podwórko z psem, pomarudzić na szkołę, cieszyć się ze zbliżającego się wyjazdu do K. ... A teraz działka w K. wynajęta i siedzą tam obcy ludzie. Taty już nie ma... a i mama czasem w swoim własnym świecie żyje... Ale wiem, że za 10 lat znów będę czytała mój pamiętnik i też obecne chwile wydadzą mi się wspaniałe, choć czasem ciężko się żyje. Ale naprawdę nie mam na co narzekać. Oby tylko gorzej nie było ;)

Nie przefarbowałam tych włosów na brąz i żałuję stokrotnie. Więc chyba znowu ruda zostanę :) Albo brązowa. Marzy mi się ciemny brąz, ale szok z przejścia z blondu w ciemny brąz chyba by mnie zabił ;)

Bardzo stęskniłam się za pisaniem. To dopiero  trzynasty post w tym roku. Praktycznie jeden na miesiąc, czyli kiepsko... A czas mija, niezapomniane chwile mijają i nie wrócą. Historia pisze się sama... ale potrzeba kogoś, aby ją zapisał :) A ja wracając po 11 godzinach z pracy, zazwyczaj jeszcze ogarniam trochę kuchnię, odrabiam lekcje z Liwką, sprawdzam to co już odrobili z A., uczymy się i na bloga, na orbitreka życia już nie starcza... Żeby nie było - kocham to moje życie i naukę z córką, ale.. coś mi ucieka, coś mija bezpowrotnie...

Dziś bez zdjęć, bo nawet na zdjęcia czasu nie mam...


środa, 20 września 2017

Postanowiłam się odblokować.

Ooooo kej…….. Postanowiłam się odblokować. A co. Jesienią zawsze nachodzi mnie na pisanie :) A im więcej czasu mija, tym bardziej szkoda starych zapisków. Ale czasu jednak nie mam wcale i nie zmieniło się to ani trochę... Jeśli już to na gorsze, bo w tym roku latanie do kościoła doszło ;) Komunia… Ale damy radę :) Wielu rzeczy nie zmienię, ale zaczynam się uczyć z nimi żyć, segreguję sobie rzeczy na odpowiednie półeczki. Nawet w ogrodzie porobiłam porządki, w minimalizm idę, ład i porządek ;) krzaki poprzesadzane na nowe miejsca (w końcu jesień to sezon na migrację krzaków, hehehe!!!), nowe plany ogrodowe tylko czekają na zrealizowanie, ale już bez nowych rabat, mam co mam, dosadziłam trochę cebulek i poprzestaję na tym… W tym roku dziwna jesień, nie kupiłam jeszcze nawet wrzosów i nie wiem czy jeszcze w ogóle kupię…

Wiele rzeczy odpuszczam, choć serce boli, np. rodzinka, ten moment kiedy wujek mi dokuczał na temat auta, bo ojciec coś im naopowiadał… Ok., był niedelikatny, lubił się chwalić…. Ale ja mam obrywać za mojego ojca? Ja, która zawsze tak straszne ich kochałam??? Never. Tak więc rodzinka z M: end of story. Była przyjaciółka… . End of story (zrób coś z ojcem, bo podpali mieszkanie; ale ona ma 3 lata i jeszcze nie mówi). Są to rozdziały, które chce zamknąć i nigdy po prostu do nich nie wracać. I już mi dosłownie lżej :)

Znowu zaczynam czuć, że wszystko wklikało się na swoje miejsce. Zawsze będą jakieś akcje, mojej mamy nie zmienię, wszystko co przede mną przyjmę z wyprostowanym karkiem (a ta jesień zapowiada się… hmmmmmm…. ekscytująco…) na klatę biorę, podnoszę się, zakładam koronę i zapierdalam dalej ;)

Wiem, że jeśli się umie liczyć, to można liczyć tylko na siebie.

I wiecie co, od dawna już nie czuję się w pełni sobą. Przejęłam na siebie tyle obowiązków… że na serio, zaczynam tracić to co najważniejsze…. Nie chcę tego stracić… Dlatego dziś lub jutro, a raczej jutro, bo wczoraj dopiero myłam włosy, a chce je podtłuścić, farbuję się na swój stary dobry ciemny brąz z odcieniem czerwieni! Mam marzenie o brązie na jesień :) I jutro je spełnię :) Yesssss. Wyglądam spoko… a moje gorsze samopoczucie zbiegło się w czasie z rozjaśnieniem włosów! I chcę mieć znów długie! I znając życie to się jeszcze 10 razy rozmyślę ;-P

Sorry za ten ciemny szablon, ale nie będę się silić na kogoś, kim nie jestem. Nie dla mnie jasne, pastelowe barwy. Jasne, że mogłoby być czytelniej… Ale to nie byłabym ja!!!

Mam jeszcze straszną ochotę opisać spotkanie w sprawie komunii, ale nie mam już na to czasu :(  Next time!


niedziela, 30 lipca 2017

Krokomierz i cudowne lato

To lato jest wspaniałe :)

Patrzę na prognozę i mordka mi się śmieje, chociaż wiem bardzo dobrze, że styrają mnie te upały w aucie bez klimatyzacji i w Krakowie, w którym od poniedziałku będzie zamknięta ulica Grzegórzecka- ostatnia ulicą, którą mogłam się dostać do pracy, bo Lubicz i Basztowa tez już zamknięte.... Wygląda na to, że trzeba będzie chodzić po 2 km w jedną stronę na piechotę w upałach po 34 stopni. Odpalę na telefonie  Pacer'a (krokomierz), będę  się polewać wodą, może to jakoś będzie i nareszcie będę mogła osiągnąć upragnione 10 000 kroków dziennie. Codziennie! Tylko czy ja to przeżyję??? ;)





Nareszcie post. Po prostu post, taki zwykły, pisany, jakich najbardziej mi brakuje :) Tak naprawdę to najbardziej brakuje mi czasu. Bo jakby był czas, to i pisanie by było ;)
Ale coś za coś.
Wiem, że w życiu też będę miała taki czas, że i wolnych minut będzie za dużo.... Ale kiedy to będzie? Za 100 lat może ;)

Ja natomiast mam znowu nową zajawkę :) I nie mogę przestać ;) Tylko ten cholerny brak czasu mi przeszkadza.... Mam zajawkę na robienie dziesięciu tysięcy kroków dziennie :) Już od dawna chciałam mieć krokomierz i gdybym wiedziała, że da się to ustrojstwo zainstalować na telefonie to nie prosiłabym Tygrysa o krokomierz na urodziny. Ale bateria działa w nim przez pół dnia, wiec leży w szufladzie... Za to Pacer w telefonie sprawuje się znakomicie, tylko muszę pamiętać , żeby pauzować go na czas przejazdu samochodem ;) Szybkie chodzenie wyrabia kondycję, sprawia, że krew krąży mi szybciej (szczególnie jak gnam za Pająkiem na naprężonej smyczy, hehe), odchudza, zapobiega otyłości brzusznej, sprawia, że ciało staje się smuklejsze i sprężyste i przy takich treningach może nawet kiedyś przebiegnę ta trasę. Na razie wolę nazywać to chodzeniem lub zupełnie niewinnie spacerami ;)

"Zgodnie z normami WHO, wystarczy robić 10 000 kroków dziennie, aby zachować sprawność fizyczną i osiągnąć prawidłową masę ciała". To idealna i bardzo przyjemna profilaktyka chorób serca i chorób cywilizacyjnych. Dzięki spacerom organizm wydajniej dotlenia każda komórkę ciała. "Systematyczny, umiarkowany wysiłek powiększa i ulepsza sieć naczyń wieńcowych oraz sprawia, że serce staje się bardziej wydolne. Narządy wewnętrzne są w lepszej kondycji i wzmacniają się kości. Układ mięśniowy staje się sprawniejszy i bardziej wytrzymały", a ruch fizyczny nawet podobno spowalnia rozwój nowotworów. Przy moim siedzącym trybie życia moje ciało dosłownie woła o regularne porcję intensywnego  ruchu.  Boję się, że jeśli nie zacznę systematycznie robić czegoś teraz....za 10 lat obudzę się jako podstarzała, gruba baba na progu choroby niedokrwiennej serca. Może przesadzam... ale ta wizja spędza mi sen z powiek. Najważniejsze to słuchać własnego ciała. Moje krzyczy o ruch, wiec mu to dam :)))

Źródło: http://www.zdrowienacodzien.pl/a-67-10-tysiecy-krokow-dziennie-recepta-na-zdrowie-i-doskonala-kondycje/

Na początku nie pamiętałam, żeby mieć telefon zawsze przy sobie. Raz rozładował mi się w połowie spaceru ale z dnia na dzień było coraz lepiej. Przy siedzeniu w domu, poziom ruchu jest bardzo marny... To był jakiś leniwy dzień, kiedy telefon leżał głównie na blacie w kuchni ;)




Dla mnie ten mała niepozorna aplikacja stanowi niesamowitą motywację, żeby jak najwięcej się ruszać. 


I nareszcie się udało :)


W dniu w którym jestem w pracy, idę do sklepu po lunch, pochodzę trochę po Skarpie, czy domu poziom ruchu to jakieś 4-5 tysięcy kroków dziennie. Za mało. Dlatego trzeba iść na spacer :) 7 kilometrów, ponad 7 tysięcy kroków i 526 spalonych kalorii :) Żyć, nie umierać!! :)


Mój zarejestrowany rekordzik: 16 771 kroków. Wiadomo, że nie da się policzyć wszystkich korków,nie mam telefonu przyczepionego do siebie na 24/7.  Ale motywacja niesamowita :)



Przez ostatni tydzień a może nawet półtora nie byłam na spacerze. Po pracy pracowałam w ogródku a później ugryzło mnie coś w nogę i dopiero wczoraj zeszła opuchlizna. Miałam niesamowita ochotę zobaczyć co stanie się z moją nogą po 7 km spacerze, ale odpuściłam ;) Chciałabym móc robić 10 tys. kroków codziennie... Ale nie wyobrażam sobie sytuacji, w której wracam z pracy i zostawiam dziecko, które i tak nie widziało mnie przez 11 godzin i idę sobie trenować... Liwcia była już dwa razy ze mną i obiecała chodzić 4razy w miesiącu :) Po zmianie czasu na zimowy też raczej odpuszczę łażenie nocą po wiejskich drogach...Już się tym martwię, bo wiem, że bardzo będzie mi tego brakować... a jaki Pajączek będzie nieszczęśliwy!!!





czwartek, 20 lipca 2017

Tropea - przewodnik, czyli wakacje w Kalabrii, Lamezia i łamana "włoszczyzna" ;)



Zdecydowanie za mało tutaj piszę :(( Nie mam czasu, po pracy masa zajęć dokoła domu, a tygodniowy urlop spędziliśmy w Tropei. :) "Joyland" dosłownie  pochłonęłam i teraz wessała mnie (dosłownie tak to można nazwać, wessało i nie mogę się oderwać!!! "Gra o tron". Książka jest zdecydowanie sto razy lepsza niż serial.  A im więcej czytam, tym więcej chce mi się pisać. Problem w tym, że nie mam kiedy pisać :/ I kółko się zamyka. Czytam co prawda tylko w tramwajach, ale i tak w ciągu tygodnia pochłonęłam ponad 200 stron "Gry o tron", a po powrocie z pracy jeśli akurat nie maluję jakiegoś żelastwa (typu barierki,  huśtawka…  itp) to mnie nosi, bom wpadła w nowy nałóg robienia 10 000 kroków dziennie :) Zainstalowałam krokomierz i jak tylko mogę, śmigam po okolicznych wsiach z psem lub nawet z Liwką i zastanawiam się tylko dlaczego matka natura, stworzyła nam taką krótką dobę???   O tym wszystkim będzie mowa w następnych notkach, a dziś chciałabym podzielić się z wami moim osobistym przewodnikiem po włoskiej Tropei :)

Na porządnych wakacjach nie byliśmy od 7 lat. Byliśmy wtedy w Maladze (Hiszpania), a Liwka miała niespełna roczek ;) Po 7 latach głód podróżowania okazał się zbyt silny i zaczęłam przeglądać ceny biletów... bez wielkiej nadziei na znalezienie jakichkolwiek tanich lotów w środku sezonu. Wszystko wyszło bardzo spontanicznie ;) Najpierw wyszukałam kierunek Malaga. Bilety dla 3 osób w obie strony prawie 3 tys. zł. Nie stać nas na takie szaleństwa…  Ale gdzie jest jeszcze ciepło o tej porze roku? Wybrałam kierunek Włochy. Miedzy lotniskami w Neapolu, Bolinii i Pizie wyskoczyła też Lamezia. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam nawet co to jest i gdzie to jest ;))) To nowy kierunek uruchomiony z lotniska w Krakowie dopiero od marca. Sprawdziłam na mapie. Południowe Włochy. Kalabria. Morze Tyreńskie. A bilety po 150 zł :))))

Nie panowaliśmy tak naprawdę takich wakacji w tym roku i nigdy nawet nie sądziłam, że kiedykolwiek polecimy do Włoch. A jednak! Raz na siedem lat się człowiekowi należy! I tym sposobem na początku lipca wylądowaliśmy Lamezii. 

Naszym celem była Tropea. Cudna miejscowość  położona na zachodnim wybrzeżu południowych Włoch. Z lotniska w Lamezii biały autobus (Coach bus) kursuje dosłownie co 10-15 minut na dworzec kolejowy Lamezia Terme (Stazione Lamezia Terme Centrale). Przystanek jest po prawej stronie od wyjścia z terminalu, a bilet kosztuje 1,50 euro od osoby. Dzieci nie płacą. Dojazd z lotniska na stację trwa około 5 minut. Na dworcu kupiliśmy bilety posługując się łamaną "włoszczyzną” w stylu „due biglietti adulto, uno bambino, Tropea, prego. Grazie”(podsłuchaliśmy co mówią w okienku Polacy w kolejce przed nami).  Uwierzcie, zaśmiewaliśmy się do rozpuku, a pani w okienku kasowym z nami :) W sumie teraz nie pamiętam już co nas tak strasznie rozbawiło, ale próby dogadania się z rdzennym Włochem po włosku – bezcenne :) Wiedzieliście, że kąpiel po włosku to bagno?
 
Print-screen z zdjęć z Googla - nie miałam oczywiście okazji zrobić zdjęć z lotu ptaka, a ten print screen pomoże Wam przynajmniej zrozumieć o czym mowa.

Zabytkowe miasto na skale. Turkusowe morze. Piękne plaże. Tajemnicze plaże w zatoczkach dostępne tylko od strony morza. Zachód słońca nad wulkanem. Tanie bilety lotnicze. 

Tanie bilety!!!! (przynajmniej na razie)


Polecam :) :) :)


Najsłynniejszym chyba zdjęciem Tropei krążącym po necie jest to właśnie zdjęcie poniżej. I tak naprawdę to wygląda :) W Tropei jest wiele plaż, ale ta główna, najpiękniejsza położona jest blisko skały na której stroi sanktuarium Santa Maria dell'Isola |(za zdjęciu po lewej stronie ) pod skałami na których jakiś olbrzym postawił kamienice, jak zabawki. Wciśnięte jedna koło drugiej, wiszą nad przepaścią, a wśród murów krążą jerzyki. Wystarczy podnieść głowę, aby zachwycić się tym widokiem. Nie mogłam przestać fotografować :)

http://www.comune.tropea.vv.it/


Zachód słońca oglądany z punktu widokowego w sercu Tropei (z którego zresztą schodzi się w dół na plażę) to podobno obowiązkowy punkt programu. Zrobiłam ze sto zdjęć i uwierzcie mi – gdy słońce wreszcie zaszło... ludzie klaskali. To był magiczny moment. Słyszeliście kiedyś, żeby ludzie oddawali hołd w ten sposób czemuś tak zwykłemu i codziennemu jak zachód słońca? W tych oklaskach było coś pierwotnego – zachwyt człowieka nad podstawowymi prawami przyrody, jakby w czci oddawanej pradawnym bóstwom… Czary :)




W tle czynny wulkan Stromboli. Jakoś akurat nie chciał wybuchnąć ;))) 
Na wyspie znajduje się małe miasteczko, mieszka tam około 600 ludzi i  kończy się tam tytułowa wyprawa opisana przez Julisza Verne'a w książce pt; "Podróż do wnętrza ziemi". 
Z Tropei organizowane są na Stromboli wycieczki statkiem, koszt to około 35 zł za osobę dorosłą i 25 euro za dziecko. Spędza się miłe popołudnie w miasteczku położonym na lawie wulkanicznej, a później opływa wulkan podziwiając rozżarzoną lawę spływającą do morza i groźne wybuchy. Szkoda tylko, że druga część zdania rozpoczynająca się od "podziwiając" to niestety tylko chwyt marketingowy....


Sanktuarium Santa Maria dell'Isola.




Samo miasteczko bardzo klimatyczne i magiczne, można wędrować jego uliczkami całymi godzinami przysiadając  od czasu do czasu w jakiejś knajpce na pikantne anrancini – włoskie kulki ryżowe i docierając co jakiś czas do brzegu klifu aby podziwiać morze ze skały pomiędzy stojącymi nad brzegiem przepaści kamienicami.








Na koniec pozostawiam najlepsze – czyli plażę i cudowne turkusowe morze. Woda naprawdę ma tu tak niesamowicie niebieski kolor, że aż niebieścieją oczy (cokolwiek miałoby to dla was znaczyć).  Włosy zjaśniały mi na plażowy blond, skóra przybrała brązowy kolor i nawet udało nam się nie spalić J Gdy pierwszy raz przyszliśmy na plażę pierwszego wieczoru w dniu przyjazdu i weszliśmy do morza tylko do kolan,  za każdym uderzeniem fal owijała nas fala ciepła płynąca od morza. To było niesamowite J Jeszcze nigdy nie pływałam w tak ciepłej wodzie (z wyjątkiem tego dnia pod koniec zeszłego lata w Kryspinowie, kiedy woda miała chyba ze 30 stopni i była cieplejsza niż powietrze).




Woda jest krystaliczne czysta i widać na parę metrów w głąb. Okularki do nurkowania niezbędne! Nie ma tam rafy, ale widzieliśmy różnokolorowe rybki i kraby a Liwka tonami znosiła najpiękniejsze kamienie ;)

Po plaży wędrują niestrudzenie handlarze oferując dosłownie każdy rodzaj badziewia, oprócz tego co naprawdę przydałoby się na plaży, czyli wody i lodów. Na długich kijach noszą całe kramy z plastikowymi i dmuchanymi zabawkami, wszelakimi rodzajami szmat, chust i ręcznikowo plażowych, okularów przeciwsłonecznych, sukienek, selfie - sticków a nawet etui do telefonów… Pani od „massazie” nagabywała mnie co 10 minut, żebym sobie dała wymasować plecy – pod koniec pobytu uciekałam do wody kiedy tylko pojawiała się w zasięgu wzroku ;) Dopiero po paru dniach zdałam sobie sprawę, że pani od „massazie” nie jest jedna, tylko jest ich trzy, podobnych do siebie, skośnookich, czarnowłosych Tajek w kapeluszach. Zmasowany atak!!!



Polecam szczególnie małą wyprawę na plaże dostępną tylko od strony morza, widoczną na drugim zdjęciu od góry w tym poście. Zdjęcia z wnętrza zatoczki poniżej. Można tam dopłynąć morzem (ja dla bezpieczeństwa i komfortu psychicznego z Liwką na materacu) i jest to wycieczka naprawdę dla każdego. Większe hardkory mogą spróbować podejść skałą, a później chlupnąć z  5 metrów wysokości do wody. Liwka napatrzyła się jak skaczą i też tak chciała, ale że dopiero co załapała na tym wyjeździe jak się pływa bez rękawków, nie mogła niestety tego jeszcze zrobić. Może jeszcze wrócimy tam kiedyś poskakać do wody?





Piasek jest gruby, złocisty, w wodzie sporo kamyków i znaleźliśmy tylko jedną połówkę ułamanej muszelki.






Małże i inne podwodne żyjątka....





Na półce skalnej zalewanej przez morze pod skałą z sanktuarium. 
Ja naprawdę na tych zdjęciach w żaden sposób nie podkręcałam tej niebieskości :) 






No i skusiłam się i kupiłam od pana z czekoladową skórą  szmatę w kolorze fioletowym, a jakże ;)



Jako nieuleczalna maniaczka szamponów, zrobiłam na pamiątkę chociaż zdjęcie kosmetyków z serii Garniera. Mają zupełnie co innego niż u nas... i chętnie bym się z włoskim asortymentem zamieniła... W bagażu podręcznym nie mogłam przewieź ani jednego szamponu z mleczkiem  albo chociaż wodą kokosową :(


A na koniec kot spod kościoła w centrum Tropei. Bywał tam codziennie, często z miską karmy lub kawałkiem kebaba na plastikowym talerzyku podsuniętym pod pysk. Koty mają tam całkiem inne, mniejsze, z małymi główkami. Nasz Pysiek by rządził ;)


 Dla cierpliwych kilka bezcennych porad na koniec:

  • Nie wrzucajcie kartek do skrzynki pocztowej koło kościoła. Nie dojdą.  EDIT: Dojdą, ale dopiero po 3 tygodniach ;-P
  •  Bilety na pociąg trzeba skasować na stacji koło maszyny do kupowania biletów. Wydrukowany bilet wsunąć w szczelinę bardzo głęboko (te małe drukowane przez maszynę są naprawdę małe i ma się wrażenie, że wpadną do środka, ale bez obaw) i przesunąć  zdecydowanym ruchem z prawa na lewo aż usłyszycie charakterystyczny zgrzyt (dużych nie trzeba przesuwać). Brak skasowanego biletu to kara 20 euro od osoby, a konduktorzy kursują po przedziałach jak stada pędzących imadeł... Nie warto ryzykować :) Nasz konduktor miał żonę Polkę i wygonił nas do przedziału klimatyzowanego. Chciałam mu powiedzieć "kocham cię" (na pewno by zrozumiał), taka mu byłam wdzięczna, ale sobie poszedł. Tygrys za to zszedł prawie na zawał pędząc z pociągu przez całą stację do kasownika i z powrotem we włoskim upale. Uniknijcie tego. Skasujcie zawczasu bilet ;)
  •  W Tropei na stacji nie wierzcie automatowi do biletów, że przyjmuje monety. Kłamał. Płatność tylko kartą.
  •  Ostatnią noc przed odlotem do Krakowa  musicie niestety  spędzić w Lamezii. Po prostu nie ma tak wczesnego kursu pociągu, żeby być w stanie zdążyć na samolot. Polecamy mały hotelik Piccollo, zaraz koło stacji w Lamezii (dostępny przez Booking.com). Wokół knajpy i pełno sklepów z chińskim badziewiem. Nie zanudzicie się a rano biały autobus zawiezie was z powrotem na malutkie lotnisko. A tak by the way... właściciel małego baru za hotelikiem też ma żonę Polkę ;)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...