Ha! Jestem z siebie dumna! Rozpaliłam w piecu! Ale co się nabluzgałam przy tym... to tylko moje :))) Dobrze, że sąsiad, co zajrzał do piwnicy w najmniej odpowiednim momencie, kiedy wypięta w stronę drzwi grzebałam w popiele, prezentując co najmniej połowę odsłoniętej części zadniej, tam gdzie plecy swą szlachetną nazwę tracą, przyszedł już po serii bluzgów, bom i tak nie zaprezentowała się z najlepszej strony ;))) Ale kto wie, może i część zadnia, to ma najlepsza strona jest ;) Wszak, gdy urodę rozdawali, ja w kolejce po rozum stałam :)))
Ale rozpaliłam, Liwka się już kąpie, włączyła muzyczkę w kabinie i podśpiewuje sobie... Kabinę mamy iście kosmiczną: radyjko, masaże, niebieskie światełka, nic tylko w kosmos w niej odlecieć ;) Nawet z połowy tych wszystkich funkcji nie korzystam. Ale uczucie, kiedy człowiek zamknie sobie drzwiczki i puści maksymalnie gorącą wodę, nieziemskie :) To jest właśnie największy plus kabiny - w łazience może być nawet zimno, a człowiek i tak nie zmarznie :)
Ale o Mikołajkach miało być (znowu czuję, że maskarycznie długa notka mi wyjdzie)! W skrócie; udane były :) Co prawda potem atmosfera nieco się zepsuła... ale dzień zaczal się nietypowo :)
W nocy wredny Ksawery* odciął nam prąd. O trzeciej w nocy lataliśmy po domu, Tygrys w ostatniej chwili uratował donicę z tują, która już prawie na auto spadała, a potem obserwowaliśmy błyskawice i przerażająca łunę na południu nad Bochnią. Jak się okazało łuna jest każdej nocy, mniej lub bardziej widoczna, ale tej właśnie nocy sprawiała wyjątkowo przerażające wrażenie. Z wrażenia nie mogłam usnąć prawie do rana. Plan mój, co by podrzucić dziecięciu prezenty pod poduszkę już o poranku, kiedy zazwyczaj Liwka jakimś dziwnym trafem i tak znajduje się od paru godzin w naszym łóżku, spalił na panewce, bo dziecko obudziło się wraz ze mną i ani myślało znowu usnąć, a prezenty w szafie w sypialni zakamuflowane zostały i jak tu teraz przy dziecku wyjąć je z szafy i umieścić we wskazanym miejscu? Egipskie ciemności spowodowane brakiem prądu przyszły jednak z pomocą - zdołałam Liwkę ściągnąć na dół, a potem szybko poleciałam na gorę i uczyniwszy swa powinność, zeszłam na dół, gdzie dopiero wtedy oczom mym ukazał się prezent stojący na stole w kuchni, a mianowicie w torebkę świąteczną (która nota-bene sama zostawiłam tam poprzedniego wieczoru) zapakowana słusznej jakości zmiotka do śniegu i skrobaczka do szyb, oraz czekolada i krem do masowania stópek :) Oooo, mówię, Mikołaj do mnie przyszedł! Nie, to tata wczoraj kupił, miotłę i krem! - sprostowało natychmiast moje wszystko wiedzące dziecko - kupowaliśmy w sklepie! Wczoraj!!! No i dyskutuj se z taką :))) A patrzyłaś czy do ciebie przyszedł???? i pognałyśmy na górę, gdzie pod poduszka spoczywały dary od Świętego, a konkretnie jeden wymarzony dar, po otwarciu którego nie chciała już nawet patrzeć na inne, pomniejsze pierdółki :))) Szczęście było przeogromne :) A fakt braku prądu, został zwalony na Świętego, który przecież musiał wyłączyć prąd, co by ukradkiem podrzucić dzieciom prezenty :))))
A Tygrys dostał "Moje lata w Top Gear" Jeremy Clarksona. Mam nadzieję, że mi pożyczy :)))
Tego dnia ledwo co zdążyłam na czas do pracy. Dzieciaki w przedszkolu też miały powtórkę z rozrywki, czyli odwiedziny Mikołaja. Pytam Liwke dzisiaj, jak wyglądał ten Mikołaj. No więc: miał okulary, czerwony płaszcz, brodę i był gruby. I to był dziadek jednego chłopaka przebrany. Albo prawdziwy Mikołaj. Tak usłyszałam od dziecka swojego :))) Ale troszeczkę się "boiła" podejść do niego ;)
Mnie Mikołaj, święty sprawiedliwy, pokarał za próbę oszustwa :((( Zazwyczaj jestem w pracy pół godziny przed czasem, to i wychodzę sobie wcześniej... tym razem ledwo co zdążyłam na dziewiątą. Nikogo jeszcze nie było. Myślę ja sobie: nikogo nie ma, wyjdę sobie wcześniej, nikt się nie dowie :))) Zresztą i tak miałam jeszcze jedno półgodzinki ekstra do wykorzystania, jeszcze chyba z października... W każdym razie, wyszłam wcześniej, a jakże. Ksawery mocno dmuchał, a ja w swoim jesiennym płaszczyku, bo zamek w kurtce zimowej mi "poleciał" i dopiero miałam ją odebrać od krawcowej... Mój tramwaj jeździ co 10 min. inne nawet co 5-7 min. Tym razem przez 20 min nie przyjechało dosłownie NIC. A potem przyjechało 6 tramwajów na raz, a mój oczywiście na samiuśkim końcu... A jakże. Zamarzłam na kosteczkę, nawet jeszcze w tramwaju wstrząsały mną dreszcze. Mikołaj sprawiedliwy pokazał mi, co myśli o takich oszustwach :( Obiecuję, że już nie będę!!!
Zdaje się, ze miałam jeszcze o czymś napisać, ale zabijcie mnie, ale nie pamiętam o czym :/
Aha - miałam napisać za co Tygrys dostanie "patelnio przez łeb"! Ano za to, że nie dorzucił węgla do podajnika w piecu i jestem teraz cała w popiele :( I ogólnie za całokształt!
Na koniec wesoły obrazek :))))) I po co ja mu przez pół dnia pichciłam wyborny krupnik wg przepisu MamyMarzyni, trza mu było przygotować piosenkę :)))
* orkan Ksawery, który nawiedził Polskę w dniach 5-7 grudnia 2013r.
eee ty spokojnie i tak dałabyś radę rozpalić;) fajnie ze jesteś na bblogspocie;)
OdpowiedzUsuńno proszę, co młodość to młodość, pięknie wyglądasz w nowym miejscu....ja sobie nijak nie radzę na tej platformie....a mnie Mikołaj potraktował na olew...
OdpowiedzUsuńNo kochana znowu początek :) Niech będzie, tutaj też mogę zaglądać kilka razy dziennie :) Ogólnie Bloggstop mi się podoba, może też się przeniosę...
OdpowiedzUsuńMikołajki osobiście nas rozczarowały, bo przegraliśmy licytację z Krzysiowym prezentem... Dziecię nasze jednak zadowoliło się prezentem z przedszkola. No i jeszcze czekają prezenty od cioć :)
Kochana pisz jak najwięcej. Oczywiście na tyle, na ile pozwala Ci czas... Pozdrawiam :*
Magadalena8
jestem wielka, udało mi się spełnić Twoją prośbę....
OdpowiedzUsuńjakoż tu przyjemnie u Ciebie,, moszczę się, wtulam i zostaję, nie ma na mnie mocnych!!! :))))))))))
OdpowiedzUsuńa nie raz Adi mnie tak zostawił z piecem, co ja sie nakur...wałam, na czym świat stoi, Madzia miała pół roku, Jucia przeszło 3 lata... i zostaw dzieci same u góry i leź do piwnicy!!!
porządnie mu tą patelnia, porządnie!!!
:*
Obśmiałam się jak norka! szczególnie część "zadnia" mnie rozśmieszyła, zaraz mi się skojarzyło z cielęciną zadnią babci Wolańskiej (no wiesz, KOgel-Mogel). Opowieść o mikołaju świetna, masz coraz lżejsze pióro.
OdpowiedzUsuńNo i jeszcze ten numer z krupnikiem i piosenką - bezcenne, teraz będe zapodawać Hurmie recitale!
Jak to mój brat powiedział ,ja mam kotłownie w salonie,czyli kominkiem ogrzewam cały dom i wodę. Początki były straszne w rozpalaniu,niczym u Ciebie,teraz już nie mam z tym problemu, niczym statystyczny sex - trzy minutki i po bólu :)
OdpowiedzUsuńBabę w tym roku widok przedszkolnego mikołaja ominął,ale może to i dobrze bo w zeszły jedna z pań się przebrała i dzieci ją rozpoznały i były zawiedzione :)
no to było wesoło....
OdpowiedzUsuńjaa lubie rozpalać w piecu ale od kiedy jest kominek to pale tylko w nim, pownice zostawiam dla L.
A z Mikołajem fajnie się ustawiłaś he he....
a szczotke dostałaś taką latającą ????
no to buziaki....
http://leptir-visanna6.blogspot.com/
cos mi sie porypało na bloggersie i wyswietlam sie jako Anonim:(((
I mnie się taka kabina marzy... A małżonkowi tylko za dużego guza nie nabij :) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńKochana dzisiaj wysiadł autobus jakieś 3 km przed dojazdem do pracy. W miejscu gdzie o Tobie ostatnio myślałam, w lesie :P Spaliło się sprzęgło, smród był niesamowity... I tak zaczął się poniedziałek. Śnieg sypał, wiatr wiał, a 6 osób zasuwa pod górę... Zadzwoniłam po moją koleżankę i przyjechała po mnie. Na szczęście to ostre powietrze raczej nie wyrządziło większych szkód w moim organizmie... I jedź tu autobusem :) Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńJakoś dziwnie mi tu u Ciebie...Ja się szybko przyzwyczajam i ciężko mi się rozstać ze starym blogiem...Jednak nowe nie znaczy gorsze :)) Czytam i będę wpadać ! Dzięki za wizytę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie pani X