poniedziałek, 23 grudnia 2013

Czas świąteczny...




"Wigilia w lesie"

I drzewa mają swą Wigilię...
W najkrótszy dzień bożego roku,
Gdy błękitnieje śnieg o zmroku;
W okiściach, jak olbrzymie lilie,
Białe smreki, sosny, jodły,
Z zapartym tchem wsłuchane w ciszę,
Snują zadumy jakieś mnisze,
Rozpamiętując święte modły.
Las niemy jest jak tajemnica,
Milczący jak oczekiwanie,
Bo coś się dzieje, coś się stanie,
Coś wyśni się, wyjawi lica.
Chat izbom posłał las choinki,

Któż jemu w darze dziw przyniesie?
Śnieg jeno spadł na drzewa w lesie,
Dłoniom gałęzi w upominki.
Las drży w napięciu i nadziei,
Niekiedy srebrne sfruną puchy
I polatują jak snu duchy...
Wtem bić przestało serce kniei,
Bo z pierwszą gwiazdą nieb rozłogów,
Z gęstwiny, rozgarniając zieleń,
Wynurza głowę pyszny jeleń
Z świeczkami na rosochach rogów...


Leopold Staff

niedziela, 15 grudnia 2013

Przed-świątecznie :)))

Miałam dodać tą notkę na Interii... ale zwyczajnie mi się odechciało :))) Chociaż i tak nie wierzę, że kiedykolwiek uda mi się powiedzieć bye-bye bez żalu... W dalszym ciągu nie zdecydowałam jeszcze do końca gdzie będę pisać. Ale tutaj jest po prostu łatwiej! Może nawet dzięki tej przeprowadzce uda mi się troszkę częściej coś napisać... :) Tak bardzo kocham pisanie, że nie umiem sobie wyobrazić życia bez bloga... Szczególnie teraz, gdy moje życie pędzi z zawrotną prędkością, tydzień znika za tygodniem, weekend za weekendem i warto, naprawdę warto zatrzymać się na chwilę i zapisać migawki z życia, które nie wiadomo kiedy mija, prawie niepostrzeżenie...

Tak ogólnie, to brak weny z chwili obecnej ;)
Więc chociaż zdjęcia... 





Kalendarz na 2014 rok już czeka w pogotowiu :)))


Kotlet we kształcie wiewiórki ;) się mi zrobił :)))







sobota, 7 grudnia 2013

Wredny Ksawery, Mikołaj i dlaczego Tygrys dostanie "patelnio przez łeb"!

Ha! Jestem z siebie dumna! Rozpaliłam w piecu! Ale co się nabluzgałam przy tym... to tylko moje :))) Dobrze, że sąsiad, co zajrzał do piwnicy w najmniej odpowiednim momencie, kiedy wypięta w stronę drzwi grzebałam w popiele, prezentując co najmniej połowę odsłoniętej części zadniej, tam gdzie plecy swą szlachetną nazwę tracą, przyszedł już po serii bluzgów, bom i tak nie zaprezentowała się z najlepszej strony ;))) Ale kto wie, może i część zadnia, to ma najlepsza strona jest ;) Wszak, gdy urodę rozdawali, ja w kolejce po rozum stałam :)))

Ale rozpaliłam, Liwka się już kąpie, włączyła muzyczkę w kabinie i podśpiewuje sobie...  Kabinę mamy iście kosmiczną: radyjko, masaże, niebieskie światełka, nic tylko w kosmos w niej odlecieć ;) Nawet z połowy tych wszystkich funkcji nie korzystam. Ale uczucie, kiedy człowiek zamknie sobie drzwiczki i puści maksymalnie gorącą wodę, nieziemskie :) To jest właśnie największy plus kabiny - w łazience może być nawet zimno, a człowiek i tak nie zmarznie :)

Ale o Mikołajkach miało być (znowu czuję, że maskarycznie długa notka mi wyjdzie)! W skrócie; udane były :) Co prawda potem atmosfera nieco się zepsuła... ale dzień zaczal się nietypowo :)

W nocy wredny Ksawery* odciął nam prąd. O trzeciej w nocy lataliśmy po domu, Tygrys w ostatniej chwili uratował donicę z tują, która już prawie na auto spadała, a potem obserwowaliśmy błyskawice i przerażająca łunę na południu nad Bochnią. Jak się okazało łuna jest każdej nocy, mniej lub bardziej widoczna, ale tej właśnie nocy sprawiała wyjątkowo przerażające wrażenie. Z wrażenia nie mogłam usnąć prawie do rana. Plan mój, co by podrzucić dziecięciu prezenty pod poduszkę już o poranku, kiedy zazwyczaj Liwka jakimś dziwnym trafem i tak znajduje się od paru godzin w naszym łóżku, spalił na panewce, bo dziecko obudziło się wraz ze mną i ani myślało znowu usnąć, a prezenty w szafie w sypialni zakamuflowane zostały i jak tu teraz przy dziecku wyjąć je z szafy i umieścić we wskazanym miejscu? Egipskie ciemności spowodowane brakiem prądu przyszły jednak z pomocą - zdołałam Liwkę ściągnąć na dół, a potem szybko poleciałam na gorę i uczyniwszy swa powinność, zeszłam na dół, gdzie dopiero wtedy oczom mym ukazał się prezent stojący na stole w kuchni, a mianowicie w torebkę świąteczną (która nota-bene sama zostawiłam tam poprzedniego wieczoru) zapakowana słusznej jakości zmiotka do śniegu i skrobaczka do szyb, oraz czekolada i krem do masowania stópek :) Oooo, mówię, Mikołaj do mnie przyszedł! Nie, to tata wczoraj kupił, miotłę i krem! - sprostowało natychmiast moje wszystko wiedzące dziecko - kupowaliśmy w sklepie! Wczoraj!!! No i dyskutuj se z taką :))) A patrzyłaś czy do ciebie przyszedł???? i pognałyśmy na górę, gdzie pod poduszka spoczywały dary od Świętego, a konkretnie jeden wymarzony dar, po otwarciu którego nie chciała już nawet patrzeć na inne, pomniejsze pierdółki :))) Szczęście było przeogromne :) A fakt braku prądu, został zwalony na Świętego, który przecież musiał wyłączyć prąd, co by ukradkiem podrzucić dzieciom prezenty :)))) 

A Tygrys dostał "Moje lata w Top Gear" Jeremy Clarksona. Mam nadzieję, że mi pożyczy :))) 

Tego dnia ledwo co zdążyłam na czas do pracy. Dzieciaki w przedszkolu też miały powtórkę z rozrywki, czyli odwiedziny Mikołaja. Pytam Liwke dzisiaj, jak wyglądał ten Mikołaj. No więc: miał okulary, czerwony płaszcz, brodę i był gruby. I to był dziadek jednego chłopaka przebrany. Albo prawdziwy Mikołaj. Tak usłyszałam od dziecka swojego :))) Ale troszeczkę się "boiła" podejść do niego ;)

Mnie Mikołaj, święty sprawiedliwy, pokarał za próbę oszustwa :((( Zazwyczaj jestem w pracy pół godziny przed czasem, to i wychodzę sobie wcześniej... tym razem ledwo co zdążyłam na dziewiątą. Nikogo jeszcze nie było. Myślę ja sobie: nikogo nie ma, wyjdę sobie wcześniej, nikt się nie dowie :))) Zresztą i tak miałam jeszcze jedno półgodzinki ekstra do wykorzystania, jeszcze chyba z października...  W każdym razie, wyszłam wcześniej,  a jakże. Ksawery mocno dmuchał, a ja w swoim jesiennym płaszczyku, bo zamek w kurtce zimowej mi "poleciał" i dopiero miałam ją odebrać od krawcowej... Mój tramwaj jeździ co 10 min. inne nawet co 5-7 min. Tym razem przez 20 min nie przyjechało dosłownie NIC. A potem przyjechało 6 tramwajów na raz, a mój oczywiście na samiuśkim końcu... A jakże. Zamarzłam na kosteczkę, nawet jeszcze w tramwaju wstrząsały mną dreszcze. Mikołaj sprawiedliwy pokazał mi, co myśli o takich oszustwach :( Obiecuję, że już nie będę!!!

Zdaje się, ze miałam jeszcze o czymś napisać, ale zabijcie mnie, ale nie pamiętam o czym :/

Aha - miałam napisać za co Tygrys dostanie "patelnio przez łeb"! Ano za to, że nie dorzucił węgla do podajnika w piecu i jestem teraz cała w popiele :( I ogólnie za całokształt!

Na koniec wesoły obrazek :))))) I po co ja mu przez pół dnia pichciłam wyborny krupnik wg przepisu MamyMarzyni, trza mu było przygotować piosenkę :)))








* orkan Ksawery, który nawiedził Polskę w dniach 5-7 grudnia 2013r.

czwartek, 5 grudnia 2013

Powieki na zapałkach, petarda w cieście i pierwszy zimowy szron czyli całkiem miły początek adwentu (gdyby nie schowek na obrazki).

Już trzy razy pisałam do Interii na temat tego nieszczęsnego schowka na zdjęcia i nie dostałam od nich żadnej odpowiedzi... Czy mam się w takim razie poddać???? Ależ nie!!! Bardzo szybko stwierdziłam, że zdecydowanie nie umiałabym jednak żyć bez pisania :))) Niemniej jednak, po ponad 7 latach wspólnej koegzystencji, Interia postawiła mnie przy ścianie... Wiem, że są inne sposoby na dodawanie zdjęć na bloga, ale strony zajmujące się hostingiem też nie są idealne :( Najpierw przez dłuższy czas jest ok, a potem mówią: „zapłać, albo wykasujemy wszystkie twoje fotki!”. Masakra jakaś :( Czyżbym tym razem naprawdę nie miała już wyboru???

I błagam, nie piszcie mi już nic na temat zmniejszenia rozmiaru zdjęć... Piszę tu już od ponad 7 lat i wszystkie fotki dodawałam w małych formatach... ale przez ten czas się ich nazbierało, poza tym do niedawna limit na Interii był dużo większy :((( Zmniejszyli go niedawno bez żadnego uprzedzenia, prawdopodobnie po to, aby zyskać nowy transfer na innym serwisie portalu :(((

A ja głupia, sentymentalna koza, nie mogę zdobyć się na to, aby zostawić te 7 lat za sobą i bez skrupułów przenieść się na Blogspot :(((

Tymczasem nadeszły pierwsze prawdziwe dni z zimową pogodą i od dziś będę regularnie w swoim autku skrobać szybki. Wczoraj rano Liwka stwierdziła, że przed przedszkolem koniecznie musi wyjść pobiegać po mrozie (liwkowe określenie na szron), który tak pięknie zabielił całą Skarpę i okoliczne pola :))) A wschody słońca są o tej porze roku dosłownie oszałamiające :))) Czerwone słońce na tle niebieskich, oszronionych pól... Dla mnie to moja najpiękniejsza, skarpowa bajka. Dla samych takich widoków mogłam wrócić z Irlandii do Polski i wierzcie mi - taki oszroniony krajobraz wygląda w Irlandii zupełnie inaczej niż w Polsce. A może to tylko kwestia podświadomości? ;)

Szronik jest fajny, tylko trzeba go zeskrobywać z szybek, bo garaż niestety mamy chwilowo zajęty, a skrobaczka moja uległa zniekształceniu na skutek przegrzania przy wylocie ciepłego powietrza w aucie i teraz krzywo skrobie :/ To znaczy nie skrobie prawie wcale :( Ale najbardziej się boję czegoś takiego: TAKA SYTUACJA (hipotetyczna, jak na razie): wracam tramwajkiem z pracy pod Carrefoura, gdzie stoi moje auto. Cały, Boży dzień padał śnieg. Albo i jeszcze do tego zlodowaciały deszcz. Auto moje przywalone jest półmetrową warstwą białego śniegu, ze zlodowaciałą skorupką na wierzchu na dodatek. Pełnoletnia przez pół godziny odśnieża auto, odmraża paluszki, a potem przez drugie pół godziny próbuje odmrozić je, coby było zdatne do jazdy (i pamiętać: nie chuchać w środku, bo szybki parują!!!). Później toczy się 30km w ślimaczym tempie w kierunku Skarpy, bo wiadomo: gołoledź = złe warunki na drodze i jest dopiero o dwunastej w nocy w domku... Coby rano o 6 wstać i iść skrobać te cholerne szybki...

Goło-leć? Goło będziesz latać? - wyśmiał mnie wczoraj Tygrys :))) Wiem, że panikuję, ale lepiej przecież zawsze być przygotowanym na NAJGORSZE, nieprawdaż? Choćby nawet hipotetyczna SYTUACJA TAKA, miała się nie zdarzyć :)))

Oprócz tego razu pewnego Pełnoletnia postanowiła zrobić roladę czekoladową. Cóż to za rolada była... A po co wsadziłaś petardę do ciasta? - nie mógł pojąć zdumiony Tygrys prawdy tak prostej jak drut, iż rolada wyszła jak ta lala, tylko ciasto z deczka się pokruszyło... No, nijak nie chciało się zawinąć w taki piękny rulonik, jak w gazetce z Biedronki narysowane było :((( Wygląda może troszkę nieszczególnie, za to smak ma iście królewski :))) Ale raczej już chyba nigdy więcej nie zrobię rolady...

Odkryłam też, że moja bezsenność wynikała z niczego innego, jak tylko z faktu, iż brak mi było ruchu fizycznego! Chcąc nie chcąc, musiałam przeprosić się z orbitkiem, który stał smętnie w narożnym pokoju, szumnie zwanym "pracownią". Orbitek szczęśliwy i ja teraz też! Nie dość, że śpię coraz lepiej, to wczoraj miałam tyle energii, że po przyjściu z pracy (po 18-stej) zrobiłam jeszcze i rozwiesiłam pranie, poskładałam wysuszone na suszarce ciuchy, zrobiłam sobie i Tygrysowi kawę z adwokatem (przepis w następnym poście albo w komentarzu, jeśli ktoś zainteresowany) a w czasie, gdy Liwka się kąpała, umyłam całą łazienkę :)))

Co najważniejsze: prezenty mikołajkowe już zakupione :))) Wczoraj wieczorem (tak naprawę było to wczoraj, ale piszę tą notkę od trzech dni chyba, i pojawi się z datą sprzed paru dni, więc jeśli piszę "dzisiaj", albo "wczoraj", nie znaczy to konkretnie "dzisiaj" ani "wczoraj" hehe) śmiałam się na głos na parkingu przed Carrefourem... ale z czego... cicho sza, nie mogę na razie napisać, bo jest ryzyko, że Tygrys przeczyta tą notkę (choć na 99% raczej chyba nie przeczyta), a o prezent dla Tygrysa właśnie chodzi :)

Kończę, bo po tak długiej nieobecności tematów się nazbierało, ale może nie wypada Was zanudzać i warto zostawić sobie co-nieco na następną notkę ;)


PS: A dziś w nocy śniło mi sie, że Interia w zemście za nagabywanie o rozszerzenie schowka, wykasowała mi bloga i została tylko czarna strona z napisem "A masz!". 




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...