Maj to najcudowniejszy miesiąc w roku, szkoda tylko, że się
oziębiło, bo już tęsknię za upałami ;)
Jesteśmy już po komunii i po pielgrzymce i po tym całym
około-komuniowym zawrocie głowy. Dobrze jednak wyszło :) I pomyśleć, że rok temu jeszcze nie chciałam organizować
tego wszystkiego i buntowałam się na myśl o chodzeniu do kościoła… Jakoś to
przeżyliśmy. Józek, nasz ksiądz jest zarąbisty, nie narobił dzieciom ani grama
stresu, komunia była piękna, pielgrzymka do Zakopanego luzacka - czego chcieć więcej?
;) Przyjęcie zorganizowaliśmy w Chacie Góralskiej i animatorka zrobiła za nas całą
robotę zabawiając dzieci przez bite dwie godziny. Rodzina stawiła się w
komplecie. Do kościoła chodzić nie zaczęłam, ale pokochałam ten nasz stary
kościół (pochodzi z połowy XIII wieku!) i jego historię, szanuję naszego księdza
i żałuję tylko, że wszyscy księża tacy nie są, bo na pewno cieszyliby się
o wiele większym szacunkiem wśród społeczeństwa niż obecnie ;) Kto mnie zna, ten wie,
że do nawrócenia u mnie daleko, ale ksiądz Józef zaimponował mi niesamowicie tą
swoją pewnością obranej drogi. U niego wszystko jest pewne, stałe i niezmienne.
Sama nie wiem jak to określić, ale sama chciałabym mieć taką pewność swojej
misji na tym świecie… On ją ma i dlatego ludzie za nim pójdą.
Moja Misia. Patrze na nią i już jest taka duża, a dopiero co kibicowaliście mi tu jak się rodziła ;))) Do końca roku szkolnego zostało jakieś 2,5 tygodnia nauki, bo za tydzień długi weekend, potem zielona szkoła i będzie już po klasyfikacji :)
Zdjęcia z komunii mamy w zasadzie tylko w formie papierowej na fotografiach, wstawiam więc z przyjęcia z Chaty. I uciekam, ale wrócę niebawem ;)