Strasznie długo mnie tu nie było... ale wróciłam, chyba dlatego, że nadszedł czas, co by trochę poużalać się nad sobą - w końcu nic tak dobrze człowiekowi nie robi;) Znów przerąbany okres w moim życiu, ale hej - co nas nie zabije to nas wzmocni - niedługo będę super-ekstra-power-Pełnoletnia! :/ Eh....
Cholera, dlaczego ja co jakiś czas muszę mieć takie akcje???
Zaczęło sie od tego, że na początku września byłam po wyrok śmierci w Żeromskiego. Ale dostałam tylko skierowanie na rezonans, więc wyrok odroczony ;) Weszłam z jednym skierowaniem, dostałam drugie ;) Ogólnie boski dzień, z wizyty wyszłam... ale do pracy już nie poszłam :))) W końcu ile można??? ;))) I tak, żeby pójść na tą wizytę, musiałam wziąć wolne... Co by sobie poprawić humor zrobiłam przemiłe i super-potrzebne zakupy w galerii na Czyżynach - kupiłam jesienną kurtkę, buty, fajną bluzę, czarne spodnie w biało-szare kwiaty i parę innych pierdół ;))) A dla Liwki kupiłam nowego Pet Shopka (no szał z tymi Pet Shopkami ostatnio, szał).
Dziś byłam na powtórce z rozrywki, czyli tego cholernego rezonansu, jakąś nową sekwencję 10-minutową mi robili, już bez kontrastu (ufff). Czyli coś tam chyba jednak wygrzebali, kurna jego mać... Albo spieprzyli badanie i nie zrobili wszystkiego i głupio im było się przyznać. Nie wiem i już nawet nie chce mi się o tym myśleć. Matce nawet nie mówiłam, bo od razu wiedziałam, że jak już się wmieszała w to wszystko to już tylko źle będzie :((((
Chodzący kłębek nerwów ze mnie... Masakra. A już sobie myślałam, że za bardzo się tym wszystkim nie przejmuję... Nie wiem czy każdy tak ma, ale ja po rezonansie czuję się, jakby mi ktoś przegrzebał mózg pazurami wyciągając wszystko co najgorsze na sam wierzch, a później jeszcze walnął nim o ścianę jak zmiętą szmatą. Tydzień temu nie wypłukałam chyba zbyt dobrze tego kontrastu z organizmu, bo następnego rano czułam się jak na najgorszym kacu, aż się popłakałam w łazience. Na początku niby nie było mi nic... a co do pytań a propos kontrastu, miałam tylko dwa: czy można po tym prowadzić auto i pić alkohol ;))) Bo od jakichś 2 tygodni mam ochotę się zresetować i to tak na maska... ale nie ma z kim :/
Ale szansa jest ;) Biore wolne i ruszamy na wschód ;)
Z Magdą i Sławkiem :))) Nie wiem czy ktoś jeszcze z nami pojedzie, ale niestety szczerze w to wątpię :((( Strasznie się cieszę, że jedziemy - ostatnio stwierdziłam, że muszę zająć czymś innym tą moją biedną głowę, bo inaczej oszaleję. Nie śpię po nocach, zasypiam myśląc o jednym i sekundę po obudzeniu od razu też już myślę o jednym. A w nocy myślę o pracy :/ Zwariować mi przyjdzie.... Albo prędzej umrę z niedostatku snu ;) Tak więc - Bieszczady! Piękna polska złota jesień, aparat, przyjaciele, wędrówki po górach i duuuużo Martini :)))
I proszę, jakie ładne bieszczadzkie serpentyny :)))
no i przecież...
(no zakochałam się w tych IQkartkach, no!!!)
Co by nie było aż tak strasznie smutno, to wiele naprawdę fajnych rzeczy się dzieje ;)
W niedzielę byliśmy na zakończeniu sezonu tuningowego w Tarnowie. Naszym autem :) I wystawialiśmy nasze auto!!! :) Tygrys mówił, że narody przed naszym turbo klękały ;) Ale ja jakoś nie sądzę, żeby aż tak ;) Fajnie było. Byliśmy z różnymi kolesiami - jeden był pod wielkim wrażeniem, że kobieta, turbo i fotelik z dzieckiem ;))) I miło pogadałam z Przemusiem - mówił, że zaleca Kasi, aby brała ze mnie przykład ;))) Ale ona woli ładnie zrobione paznokcie i takie tam ;))) No, co kto lubi ;) Naprawdę było miło! Aha i jeszcze powiedział, że ma nadzieję, że będzie miał taką córę jak Liwcia :))) Napuchłam z dumy!!!
Na zlot jechał Tygrys, a ja miałam wracać, co było wcześniej ustalone, ale i tak przed powrotem dobitnie kazano mi siadać za kierownicę ;))) Chciałam jechać druga, ale wyszło tak, że jechałam pierwsza - dałam czadu tylko na tyle na ile mogłam ze śpiącą Liwką w foteliku, ale chyba było fajnie, bo jak stanęliśmy w Koszycach pod Centrum to micha mi się cieszyła i to bardzo. Raz jak kumpel się zagapił po rondzie to odeszłam go i to sporo - za następnym już się pilnował i siedział mi na ogonie. Bosko było :))) Ja chcę jeszcze!!! Tylko może już bez pasażerów w aucie ;)
Boże, mam nadzieję, że mi nic nie wykryją w tym moim łepku niemądrym, bo chciałabym jeszcze pożyć i po prsotu zobaczyć co będzie dalej... Bo wszystko w moim życiu układa się tak ładnie, powoli, jakby wg dawno obranego scenariusza... powoli zacieśniają się różne takie więzy ;) Co ja mogę na razie napisać? Czuję, że z niektórymi ludźmi zjemy razem beczkę soli ;) Czuję też, że w razie czego... gdybym nie miała być juz młoda piękna i ... zdrowa.... to są tacy... co się nie odsuną. Chyba...
@@@@@@
Móc dziś odebrać Liwkę z przedszkola - absolutnie BEZCENNE!!!! Tak rzadko mi się to zdarza.... tak mało uczestniczę w życiu przedszkolnym mojego dziecka, że aż mnie to przeraża. Jestem naprawdę bardzo szczęśliwa, że mam tą pracę. Bo ją lubię i wiem, że ciężko byłoby o lepszą. Więc nie zrozumcie mnie źle. Po prostu cena - jest wysoka. Bardzo :((( I tyle.
Kiedy wracam po pracy do domu - to dla mnie jak drugi świat ;) Cały czas coś się dzieje, ciągle ktoś do nas przyjeżdża, aż złapałam się na tym, że jak nikogo u nas nie ma, to tęsknie w stronę bramy spoglądam ;)))
A wracam teraz znowu późno, bo Huta nie dość, że od roku rozkopana, to teraz rozkopali ją w taki sposob, że zamiast 25 minut, to jadę conajmniej 40 min tramwajem i nawet turbo w Hondzie na zmiłowanie boże nie pomoże ;) I ciągle muszę parkować w nowym miejscu - Boże, gdzie ja już nie parkowałam, Centrum A, Centrum D, pod Carrefourem na Czyżynach, a nawet na jakiejś ulicy, której nazwy nawet nie pamiętam :/ Ale wciąż lepsze to niż korki przez cały Kraków. I dzieki temu mam kiedy czytać książki (czyli tradycja czytania książek w komunikacji miejskiej przeniesiona z Dublina do Krakowa) - własnie skończyłam "50 twarzy Grey'a" - niezwykle inspirująca lektura ;))))
Razu pewnego musiałam jechać z pracy zrobić zdjęcia mieszkań, a znów wstrzymali tramwaje na Al. Pokoju.... Dojechałam jakoś autobusem na Czyżyńskie - rozkopane w pizdu, za przeproszeniem, zlokalizowałam bezbłędnie przystanek tramwajowy, wsiadłam w czwórkę, a tu kierowca mówi, że prąd na Kocmyrzowskim wyłączyli i tramwaje stoją. Do odwołania. Tak więc z buta na Plac Centralny, jeden przystanek podjechałam jakimś autobusem, ale skręcił w prawo. Wysiadłam, poszłam dalej pieszo, aż energy drinka sobie musiałam kupić, bo mnie siły opuściły ;))) Podchodzę do auta i z daleka widzę, że ono takie jakieś czymś jakby... obrzucone, jakby? Co to do cholery, liście??? Ale tylko na moim??? Nie, to nie były liście. To były fioletowe kupy szpaków, które zrobiły atak na bez, pod którym nieopatrznie zaparkowałam auto. Cała przednia szyba, prawa szyba i ogólnie pól auta... A auto w podkładzie, niepomalowane jeszcze, na szczęście, ale teraz białe i widać te plamy jak cholera... Za szybą ulotka, dopiero jak ją rozsmarowałam z tymi gównami i wodą ze spryskiwaczy, zobaczyłam, że coś długopisem napisane. Czytam ja, a to znów ktoś pisze, że kupi moją hondę "w tym stanie" i prosi o kontakt, bo "naprawdę bardzo mi zależy". I numer telefonu :))) Dobrze, że wyrzuciłam tą kartkę, bo jakbym zadzwoniła wtedy, to nieźle wyżyłabym się chyba na tym biednym kolesiu ;) Najbardziej mnie chyba wkurzyło sformułowanie "w tym stanie" - ale o co chodzi, stan zajebisty! oj tam oj tam, że nie pomalowane i dziura w progu, lakier już kupiony, dziurę sie zaspawa, ale jakby zobaczył co tam jest pod maską, to by inaczej gadał ;) Sleeper ;) Obiecałam sobie, że ja już tam parkować nie będę, ale niestety znowu muszę... Jak na razie żadnej kartki już nie było, chyba koleś stwierdził, że go jednak nie stać, albo kupił inną hondę, bo ostatnio stoi tam taki szary hatchback ;)
Pojechałam do domu modląc się, żeby mnie nikt nie widział... Jechałam więc bardzo szybko ;) Jadę i myślę, a co jak oprócz mojego męża w domu jeszcze kumpel będzie??? Wszystko, tylko nie to! Będą mięli ze mnie znowu ubaw po pachy. No i gdzieżby nie - oczywiście, że był... Siedzieli w garażu, więc w te pędy wjechałam autem za dom, bo tam wąż do wody był. Chyba jeszcze nigdy tak szybko nie wystrzelili z garażu na mój widok ;))) "Ale co się stało???" "Zrób mu zdjęcie!" i takie tam, a ja twardo twierdziłam "nic się nie stało, nic się nie stało!". Ale nawet się nie napieprzali za bardzo... Tygrys mi spłukał auto wężem, a potem ja umyłam. Dokładnie. Ściereczką ;)
Tego samego dnia dostałam przepis na nalewkę z aronii i nalewka już się sezonuje ;) Będzie co pić w długie zimowe wieczory :)))
@@@@@@
Jak można się domyślić, notkę tą pisałam conajmniej jakiś miesiąc ;)Grande szacun dla każdego, kto przebił się przez całość. Po prostu chyba musiałam się "wygadać", bo przyjaciółki to ja w zasadzie nie mam (oprócz tych internetowych - kocham Was :)))) ) bo zawsze wolałam raczej męskie towarzystwo ;) Nie jestem z tych, którym się gęba nie zamyka... stąd właśnie chyba ten blog.
Obiecuję, że wiele wody w Wiśle upłynie, zanim przeczytacie podobnie długą notkę mojego autorstwa ;)
Dobranoc :)